Pokazywanie postów oznaczonych etykietą deflacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą deflacja. Pokaż wszystkie posty

Inflacja: punkt zwrotny (w myśleniu)



Inflacja roczna po czerwcu wynosi 0,2%. Możliwe, że do szerokiej publiczności mainstreamowej przebije się informacja, że to rekordowo mało. Ale fakt rekordu nie oznacza, że w Polsce nigdy nie było tak niskiej inflacji. To na pewno rekord w XXI wieku i na pewno rekord w III RP. Do tej pory rekordowo niski odczyt mieliśmy w kwietniu 2003 – to było 0,3%. Dziś GUS podał, że jest 0,2%. Ale 40 lat temu mogło być jeszcze mniej.

Precyzyjne wskazanie kiedy dokładnie ostatni raz w Polsce była tak niska inflacja jest trudne, bo w internetowym archiwum GUS dla okresu1950-1990 są tylko roczne wskaźniki inflacji, bez podziału na miesiące. Ze wskaźników rocznych wynika, że po 1973 raczej nie było żadnych szans na choćby jeden miesiąc z inflacją 0,2% rdr. Za to roczna inflacja w 1972 wyniosła zero:



W 1973 roczna inflacja to ciągle jeszcze dość niskie 2,8%, można więc zakładać, że opublikowana dzisiaj inflacja czerwcowa jest najniższa od 1972 roku, a niewykluczone, że od któregoś z wczesnych miesięcy 1973. Zaokrąglając możemy mówić, że mamy inflację najniższą od 40 lat.

Czy z tego coś wynika ? Absolutnie nic. To czysta ciekawostka i nic więcej. Osobną ciekawostką jest ta gusowska tabelka z której wynika, że w 1971 mieliśmy minimalną deflację, a w latach 1954-1956 deflację całkiem solidną. W latach 56-70 inflacja wygląda tak ładnie, jakby szefem banku centralnego był wtedy co najmniej Leszek Balcerowicz :). Za to od roku 1978 aż do 2000 Polacy przeżyli pełne 24 lata z inflacją, która każdego roku przekraczała 7%.

Tu kończą się czyste ciekawostki i pojawia się materiał, z którego można wyciągać jakieś wnioski dotyczące także teraźniejszości. Ciągle bardzo liczna część konsumentów w polskiej gospodarce to ludzie, którzy ćwierć wieku żyli przy ciągłej presji wysokiej inflacji. To nie był tylko jeden sezon hiperinflacji 89/90. To były 24 lata, w czasie których ciągle wszystko drożało. W latach 81-96 inflacja ani razu nie spadła poniżej 15%. I tu pojawia się kwestia oczekiwań inflacyjnych, a przy okazji tego dlaczego akurat w Polsce, zupełnie inaczej niż na przykład w Czechach przez tyle lat ciągle mamy wyższe stopy procentowe. Po prostu spora część uczestników rynku ciągle ma stosunkowo wysokie oczekiwania inflacyjne. Większość ludzi nadal myśli, że jeśli coś dzisiaj kosztuje 100 PLN, to za rok będzie raczej kosztować 105 PLN,  a na pewno nie 95 PLN. Takie oczekiwania ułatwiają podnoszenie cen – ludzie się przecież tego spodziewają – a co za tym idzie ułatwiają podtrzymywanie inflacji. Dlatego każdy bank centralny kiedy walczy z wysoką inflacją, celuje przede wszystkim w obniżanie wysokich oczekiwań inflacyjnych na rynku. To właśnie rozpowszechniona wśród polskich ekonomistów obawa o to, czy Balcerowiczowi faktycznie na trwałe udało się obniżyć oczekiwania inflacyjne Polaków nie pozwalała do tej pory bankowi centralnemu obniżyć stóp procentowych poniżej bardzo wysokiego jak na Europę poziomu 3%. RPP odważyła się na to dopiero w tym roku, czyli w czasach, w których spora część gospodarki światowej jest zagrożona deflacją i broni się przed nią zerowymi stopami a do tego tak zwanym „dodrukiem” pieniędzy. Jest cała masa ludzi, którzy twierdzą, że to szaleństwo, które nas doprowadzi ponownie do wysokiej inflacji, ale z drugiej strony wiceszefowa FED, Janet Yellen niedawno mówiła, że o to właśnie chodzi – o podtrzymywanie wśród ludzi oczekiwań inflacyjnych. Trzeba je podtrzymywać, aby ludzie nie zaczęli myśleć deflacyjnie



Spirala deflacyjna, to najgorsza rzecz jaka może się przytrafić gospodarce. Jeśli mamy spowolnienie gospodarcze (takie jak teraz w Polsce) i producenci różnych dóbr widzą, że ludzie kupują mniej (bo jest spowolnienie, kryzys, bezrobocie itd.), to próbują podtrzymać swoją sprzedaż obniżając ceny i łapiąc klientów na „promocje”. Zarabiają mniej, ale to i tak lepsze niż przetrzymywanie towaru w magazynie. Jeśli w tym momencie ludzie dojdą do wniosku, że nie ma sensu kupować teraz, bo za pół roku będzie taniej, to jest to cios w samo serce gospodarki. Takie rozpowszechnione oczekiwania deflacyjne powodują, że popyt znika z rynku, a producenci zaczynają bankrutować, co dodatkowo pogłębia recesję, bezrobocie itd. Dokładnie to przerabiali Amerykanie w latach trzydziestych i dokładnie dlatego tak agresywnie się przed tym bronili w ostatnich latach. Skup obligacji z rynku, czyli „dodruk” dolara miał przede wszystkim obniżyć długoterminowe stopy procentowe na rynku, ale miał także podtrzymywać oczekiwania inflacyjne. To właśnie o to chodziło, żeby ktoś tam w telewizji ciągle straszył ludzi nadchodzącą inflacją, żeby broń Boże gospodarka nie wpadła w spiralę deflacyjną.  

My nigdy nie mieliśmy takiego problemu, bo mieliśmy stosunkowo świeże wspomnienie 24 lat z wysoką inflacją. Ale teraz, po 13 latach od momentu kiedy inflacja spadła do poziomu jednocyfrowego także polska gospodarka ociera się o deflację. I pojawia się ważne pytanie: czy Polacy nadal mają jakieś trwałe oczekiwania inflacyjne, które uchronią nas przed deflacją i pogłębieniem kryzysu, czy może jednak już z nich wyrośli i już ich nie mają. Bo jeśli nie, to może to oznaczać, że NBP będzie musiał zacząć brać to pod uwagę. A to z kolei może oznaczać, że rekordowo niskie stopy procentowe zagoszczą u nas na znacznie dłuższy okres niż do tej pory oczekiwaliśmy. Będzie to też zapewne oznaczać długie i mozolne wychodzenie ze spowolnienia, które nie będzie przypominać żadnego ożywienia. Będzie to także oznaczać, że pora zmienić jedno z najważniejszych założeń dotyczących polskiej gospodarki, które obowiązywało od początku III RP – że z inflacją trzeba walczyć tak mocno jak tylko się da, bo deflacja i tak jest u nas niewyobrażalna. 


Więcej na tym blogu o zagrożeniu deflacją w Polsce:


Niebezpieczne związki: deflacja i dług publiczny



Wraca polski problem z długiem publicznym. PKB rośnie tak wolno, że relacja długu do PKB znów może przez to podejść pod 55%.

Wg GUS PKB urósł w I kwartale o 0,5% rok do roku. Urósł o tyle realnie. Nominalnie wynosi teraz 1602 mld PLN. Na koniec 2012 PKB wynosił 1595 mld PLN. Czyli w pierwszym kwartale roczny PKB nominalnie wzrósł o 7 mld PLN. Zaledwie o 7 mld. To oznacza, że znów będzie nam rosła relacja długu publicznego do PKB. Ta relacja to równoległy wyścig zadłużenia i PKB nominalnego właśnie. W czwartym kwartale 2012 PKB urosło nominalnie tylko o 9 mld PLN, a dług urósł wtedy o niecałe 5 mld PLN, więc wszystko było okej. Teraz wszystko wskazuje na to, że dług znów rośnie znacznie szybciej niż nominalne PKB.



Oficjalnych danych o długu publicznym na koniec I kwartału jeszcze nie ma, ale są już dane o zadłużeniu Skarbu Państwa, a to jakieś 95%-96% całego długu publicznego. Dług Skarbu Państwa urósł w pierwszym kwartale o 31,9 mld PLN. Samorządy miały pierwszy kwartał z nadwyżką, ale MF owyraźniejszym spadku zadłużenia w samorządach nie pisze nic, więc zakładam, że tam się nic nie zmienia. Jeśli założymy, że dług publiczny urósł w Q1 o tyle samo, co dług Skarbu Państwa, to wyjdzie nam, że wynosi on już 872,4 mld PLN. A to daje 54,4% PKB. To spory wzrost z poziomu 52,7% notowanego na koniec 2012.

Ale proszę nie panikować, są okoliczności łagodzące


Faktycznie PKB i w 2009 i w 2010 nominalnie rósł najsłabiej w pierwszych kwartałach, potem już było lepiej. W 2011 tylko Q3 był minimalnie słabszy od Q1. Natomiast dług publiczny w 2009 i 2011 w pierwszych kwartałach przyrastał zdecydowanie najszybciej. Ale w 2010 i 2012 wyglądało to inaczej. Tutaj reguła sezonowości jest więc mniej oczywista, ale trzeba pamiętać o tym, że MF w pierwszym kwartale tego roku sfinansowało ponad połowę całorocznym potrzeb finansowych (a do końca maja 80%), można więc zakładać, że przyrost długu w kolejnych kwartałach będzie mniejszy, a może nawet nie będzie go wcale.

To w czym problem ? Bardziej w tempie wzrostu nominalnego PKB. Jeśli zupełnie przestanie rosnąć , albo wręcz zacznie trochę spadać, to nawet przy stabilnym poziomie długu relacja dług/PKB będzie nadal rosnąć. Czy nominalny PKB może przestać rosnąć, jeśli wszyscy zapowiadają wzrost całoroczny o mniej więcej 1% ? Może. 1% PKB ma rosnąć realnie. Wystarczy 2% deflacji i będzie to oznaczać spadek nominalnego PKB o 1%. Czy 2% deflacji jest do pomyślenia ? Moim zdaniem jest, bo w przypadku PKB nie chodzi tylko o ceny towarów konsumpcyjnych (tu 2% deflacji jest nie do pomyślenia). Do PKB wchodzą też ceny w inwestycjach, w eksporcie, imporcie, a tu już może być różnie.

Weźmy chociażby dzisiejsze dane GUS o PKB za pierwszy kwartał. Inwestycje spadły o 2%. To ujęcie realne. Jeśli przeliczymy wartości nominalne, to wychodzi, że inwestycje spadły o 3,6%. Tu więc deflacja przekracza już 1,5%.



Obstawiam, że tym razem ponownie, tak samo jak w 2011, uda się pozostać z długiem poniżej 55% PKB, ale byłbym tego pewien znacznie bardziej, gdyby w końcu pojawiła się w gospodarce jakaś inflacja. Przy deflacji utrzymanie długu publicznego na obecnym poziomie będzie trudne.  

Spadek cen paliw przekroczył 10% w skali roku

Coraz ciekawiej wyglądają ceny paliw. Taki na przykład ekodiesel z Orlenu w ciągu ostatnich dwóch tygodni potaniał o 7,8%.



Tona ekodiesla w Orlenie tyle co dzisiaj kosztowała ostatni raz dokładnie 12 września 2011. Czyli mamy paliwo najtańsze od 19 miesięcy !



Coraz ciekawiej wygląda też wykres rocznej zmiany ceny ON:



To wykres od początku 2012. Ubiegły rok to bardzo szybki, momentami kilkudziesięcioprocentowy wzrost cen. Od września zaczyna się efekt bazy i dynamika wzrostu zaczyna maleć. Teraz z kolei mamy przyspieszające obniżki i dziś pierwszy raz sam nie wiem od kiedy ON jest tańszy niż rok temu o ponad 10%. Dokładnie o 10,16%. Kwiecień jeszcze się nie skończył, ale zapowiada nam się rekordowy spadek w ujęciu miesięcznym, co oczywiście przełoży się na mniejszą inflację.



Wydawało mi się, że inflacja zatrzyma się w maju-czerwcu gdzieś w okolicach 0,4% i deflacji jednak nie zobaczymy, ale jeśli paliwa dalej będą tanieć w takim tempie jak ostatnio, to kto wie. Może być ciekawie. Oczywiście pod warunkiem, że obniżki w hurcie zostaną uwzględnione w całości w detalu na stacjach benzynowych, czego sobie i państwu życzę. Podobnie jak życzę kolejnej obniżki stóp procentowych, którą obstawiam na czerwiec.

Inflacja spadnie do 0,4% w czerwcu, a potem w górę.

Jest marzec i wszyscy mówią o ryzyku deflacji. Tzn wszyscy mówią, że jednak jej nie będzie, ale temat niewątpliwie stał się dyżurny, co nie stanowi dla mnie wielkiego szoku, bo spodziewałem się tego już w październiku ubiegłego roku, a listopad tylko mnie upewnił w tym poglądzie. Gadanie o ryzyku deflacji stało się modne, bo spadek inflacji nie może się zatrzymać. Po lutym roczna inflacja wynosi już tylko 1,3%. W marcu i kwietniu nadal będzie spadać, bo rok temu w tych miesiącach wzrost cen wynosił 0,5% i 0,6%.



W tym roku na taki ruch cen w górę raczej nie ma szans. Jeśli więc w marcu ceny pójdą w górę np. o 0,1% mdm, a w kwietniu o 0,2% mdm, to inflacja roczna w marcu spadnie z 1,3% do 0,9%, a  w kwietniu do 0,5%. Przez maj i czerwiec dalej może być w okolicach 0,5%. A potem, jak zwykle w lecie, wszystko będzie zależeć od cen owoców i warzyw i tego jak bardzo będą tanieć. Jeśli sprawdzi się prognoza ożywienia gospodarki w drugim półroczu, od września inflacja powinna znów rosnąć.
To, że jesteśmy już blisko dołka inflacji pokazuje też to, co się dzieje ze zmianą cen za sześć miesięcy. Ten wskaźnik dołek ma już za sobą.



Jak widać w 2002 roku dołek na wskaźniku 6miesięcznym wyprzedził dołek oficjalnej inflacji o 6 miesięcy, natomiast w 2009 roku o 7 miesięcy. Teraz dołek wskaźnika sześciomiesięcznego mieliśmy w listopadzie, więc dołek inflacji powinien nam wypaść w maju/czerwcu. Obstawiam, że znajdzie się on na poziomie 0,4%, czyli będziemy mieć inflację najniższą od 2003.

Warto zauważyć, że dzięki tak niskiej inflacji za chwilę się okaże, że rózne rzeczy nam rosną realnie. Na przykład płace. Wystarczy 1% wzrostu nominalnego, aby można było trąbić o wzroście płac realnych. Emerytury, które nominalnie waloryzuje się o kilka procent rocznie rosną realnie już od kilku miesięcy. Lokaty bankowe na 3%-4%, które kilka miesięcy temu wyglądały marnie teraz okażą się świetnymi strzałami, bo przyniosą parę procent realnego zysku. Z drugiej strony przy tak niskiej inflacji zdecydowanie słabiej niż w poprzednich latach wypadnie nam nominalny PKB. Na co dzień nikt na ten wskaźnik nie zwraca uwagi, ale warto pamiętać, że wirtualne pieniądze, które mamy na kontach w ZUS (w zamian za gotówkę, którą Rostowski zabrał z OFE) mają być co roku waloryzowane o wskaźnik równy kilkuletniej średniej ze zmiany nominalnego właśnie PKB. Czyli niska inflacja nie sprzyja naszym oszczędnościom emerytalnym w ZUS (co swoją drogą jest kuriozalne samo w sobie).

Recesyjno-deflacyjna grupa wyszehradzka

Eurostat opublikował dziś swój comiesięczny raport o inflacji. Inflacja w Unii Europejskiej szybko spada. Okazuje się, że najszybciej spada w naszym regionie. Roczne wskaźniki inflacji w Polsce, Czechach, Słowacji i na Węgrzech stanowią w styczniu mniej więcej połowę tego, co pokazywały raptem 3 miesiące temu:



A kiedy uszeregujemy wszystkie państwa UE w kolejności wg skali spadku inflacji od października, to wychodzi nam taka lista



Ciekawe, prawda ? Zwłaszcza, że gospodarki Polski, Węgier, Słowacji i Czech dość istotnie się od siebie różnią, jeśli chodzi o strukturę, politykę fiskalną i monetarną. Wspólną obecnie mają głównie recesję. A ta zawsze sprzyja spadkowi inflacji, a w porywach nawet i wchodzeniu w deflację.

Smells like recesja

Okazuje się, że polska gospodarka zakończyła rok 2012 z przytupem. Od dawna nie jestem optymistą jeśli chodzi o kondycję Polski, ale to co pokazał dzisiaj GUS spowodował, że doświadczyłem opadu szczęki.

Konsumpcyjna recesja


Dane o wzroście PKB Polski w trzecim kwartale są koszmarne. Wzrost o 1,4% rdr jest najgorszy od drugiego kwartału 2009. Co ważniejsze, fatalnie wygląda przekrój przez PKB:



To, że gospodarkę w trzecim kwartale ciągnie nam do przodu eksport netto nie jest zaskoczeniem. Tak jest od początku tego roku, tak też było w szczycie kryzysu w 2009. To, że maleją zapasy i zmniejszają się inwestycje także jest typowe dla kryzysu i także widzieliśmy to w 2009. Jedna nowa rzecz, której do tej pory nie było, a która przesądza o tym, że te dane są koszmarne, to konsumpcja prywatna, która rośnie tylko o 0,1% rdr. Nawet w 2009 dynamika konsumpcji nie schodziła poniżej 0,7%. W ujęciu kwartał do kwartału konsumpcja prywatna spadła. Pierwszy raz od...hen hen, kiedy to było...Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest Banku ma dłuższy szereg danych w excelu niż ja, więc sprawdził kiedy ostatnio było z konsumpcją tak słabo



Ze słabiutkiej konsumpcji płyną dwa wnioski, o których pisze Agata Urbańska z HSBC



Po pierwsze, 2013 może być gorszy, niż do tej pory wszyscy oczekiwali, bo wystarczy, że inwestycje jeszcze trochę się cofną (a zapewne tak będzie) i bez wzostu konsumpcji będziemy w recesji. Po drugie (i dla mnie ciekawsze) rosną szanse na to, że przy tak słabej konsumpcji inflacja będzie spadać szybciej. Podtrzymuje więc swój pogląd, że za kilka miesięcy będziemy na serio rozmawiać o ryzyku deflacji w Polsce.

Deflacja watch

Inflacja w Polsce to ciągle jeszcze 3,8%, czyli dużo. Ale to się zmieni. Wg GUS największy wpływ na poziom inflację ciągle mają drożejące paliwa:


We wrześniu roczny wzrost ich ceny wynosił aż 13%. Zakładam, że w najbliższych miesiącach inflacja w Polsce będzie bardzo szybko spadać. Częściowo przez recesję i spadek presji popytowej, ale częściowo także przez zmianę cen paliw.

Tak wygląda cena oleju napędowego w hurcie w PKN Orlen od początku 2011 roku:


Widać, że szybko wzrost to raczej rok 2011, a rok 2012 to już bardziej trend boczny. Roczna zmiana ceny jest przez to coraz mniejsza:



Dzisiaj metr sześcienny ON w hurcie kosztuje 4430 PLN. Dokładnie rok temu kosztował 4371 PLN. A 16 listopada 2011 był po 4433 PLN. Jeśli Orlen nie podniesie cen, w najbliższą sobotę, pierwszy raz od wielu wielu miesięcy, paliwo u największego polskiego producenta będzie tańsze niż rok temu.



Powyżej obecnej ceny są średnie ceny ON ze stycznia, lutego, marca, kwietnia i maja 2012. Jeśli nie będzie podwyżek to przez cały ten czas ceny paliw będą czynnikiem prodeflacyjnym. A ropa jakoś niespecjalnie drożeje na rynkach, złoty też niespecjalnie chce się osłabiać.

Weekendowe ćwiczenia z inflacją

Inflacja w Polsce  to ostatnio 3,8%. W przyszłym roku ma być wyraźnie mniej. Inflacja to oczywiście średni wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych w państwie w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Dlaczego tych miesięcy jest akurat dwanaście ? Zapewne dlatego, że dają one równo rok, a w stosunku rocznym właśnie podaje się w gospodarce wszelkiego rodzaju oprocentowania - kredytów, lokat, obligacji itd. Jak inflacje mamy roczną, to łatwo to ze sobą porównywać. Ale raz na jakiś czas, w sobotę, można sobie odejść od ustalonych wzorców.

Strefa euro wymyśliła sobie ratunkową deflację

Najpierw rano szef ECB Mario Draghi mówi o tym, że będzie walczył o stabilność cen z dwóch stron - czyli, że będzie bronić strefy euro także przed deflacją. Wieczorem prezydent Francji Nicolas Sarkozy mówi :

"I am convinced that faced with the risk of deflation that threatens Europe the central bank will act."

 Prezydent Francji dostrzega więc ryzyko deflacji, które Europie zagraża. Deflacja jest straszna, ceny wtedy spadają, spada więc opłacalność produkcji, trzeba więc ją ograniczać, zwalniać ludzi z pracy, recesja i dramaty społeczne gwarantowane. Aby uchronić gospodarkę przed katastrofą deflacyjną trzeba pobudzać inflację, czyli proces odwrotny do deflacji. Jak się w tendencje deflacyjne uderzy ruchami proinflacyjnymi, to poziom cen powinien mniej więcej zostać bez zmian, czyli stabilność cen zostanie zachowana. Czyli bank centralny powinien obniżać stopy procentowe, a najlepiej drukować pieniądze, bo to potrafi bardzo nakręcić inflację. 


Czyli wszyscy w Europie, którzy od dawna naciskają na ECB, aby zaczął drukować i przy okazji zasypywać tym dodrukiem europejskie długi mieli rację. Trzeba drukować, aby uchronić Europę przed widmem deflacji, które dostrzega już nawet prezydent Francji ( i trzeba być wyjątkowo złośliwym, żeby sugerować, że jak się dodrukuje, to wszystkie trudne reformy gospodarcze zostaną odwołane, bo po co się męczyć, skoro jest łatwiejsze rozwiązanie - tak na pewno nie będzie :) )


Jest tylko jeden problem. Według Eurostatu inflacja w strefie euro wynosi 3%. Wyraźnie powyżej, a nie poniżej celu inflacyjnego ECB. Do deflacji jeszcze bardzo daleka droga. Nicolas Sarkozy albo ma zwidy, albo od teraz nacisk polityczny na ECB będzie się odbywać pod hasłem "walki z deflacją" ( której nie ma ). Te hasło może zrobić zawrotną karierę, bo to hasło wytrych dzięki któremu ECB drukując pieniądze nie będzie łamać unijnego traktatu. No bo przecież walka z deflacją w ramach utrzymywania stabilności cen nie tylko nie łamie traktatu, to wręcz wg tego traktatu obowiązek EBC. No to urrra, bij deflację !

Groupon groźny dla gospodarki

Dziś na giełdzie nowojorskiej zadebiutowały akcje Groupona. Już na otwarciu cena była o 40% wyższa niż w oferxie publicznej. Duże obroty, ogromne zainteresowanie, pełen sukces. Pomimo tego, że Groupon nie przynosi żadnych zysków. Oto ich rachunek zysków i strat po trzech kwartałach tego roku:


Widać kolosalny przyrost skali działalności. Przychody rok temu to 141 mln USD, w tym już 1,118 mld USD. Ale zysków nie ma. Przychody rosną i straty też rosną - na poziomie netto rok temu 78 mln USD, w tym roku aż 308 mln USD. Głównie ze względu na koszty marketingu, które wzrosły z i90 mln USD do 613 mln USD. Groupon jest po prostu na etapie zdobywania rynku. Teraz musi wydawać, zarabiać będzie później.

Ale najciekawsze w kwestii Groupona jest coś innego, co dziś słyszałem od jednego z doradców inwestycyjnych. Otóż Groupon może być groźny dla gospodarki. Groupon obniża ceny, na tym polega sens jego działalności. Dzięki tej firmie masy konsumentów skrzyknięte do kupy uzyskują siłę przetargową a tym samym rabaty, bo Groupon dla swoich klientów robi zakupy hurtowo. Zakupy usług - w tym segmencie takie hurtowe podejście zdarza się raczej rzadko. Jeśli popularność tego modelu będzie rosła ( lokalnych Grouponów na świecie jest coraz więcej, bo model biznesowy jest dość prosty ), to w coraz większej liczbie miejsc ceny będą musiały iść w dół, a marże przedsiębiorców będą spadać. W sytuacji skrajnej ci, którzy odmówią uczestnictwa w modelu Groupona stracą wszystkich klientów i zbankrutują. Ci którzy zostaną, będą pod stała presją ciągłego obniżania cen. Klient zbiorowy za pomocą Groupona zajeździ ich na śmierć. Podkreślam, że nie chodzi tu o wspaniałe z punktu widzenia klienta zjawisko jednorazowo niższej ceny, tylko o stałą nieprzerwaną presję na ciągłe obniżanie ceny ( bo tym Groupon będzie musiał konkurować na swoim rynku z lokalnymi klonami ). Takie zjawisko może prowadzić do deflacji, a deflacja prowadzi do recesji ( skoro ceny są coraz niższe, to nie ma sensu inwestować w produkcję, więc produkcja spada, bezrobocie rośnie, spada więc popyt na rynku co powoduje kolejne spadki cen i nakręca się spirala która prowadzi do tego, że gospodarka zamiera ). Wszystkie banki centralne drukujące pusty pieniądz próbują w ten sposób własnie zapobiec deflacji, bo deflacja jest makroekonomicznie zabójcza, jest równie groźna jak hiperinflacja. Dlatego firmy takie jak Groupon zarabiające na tym, że wszyscy obniżają ceny są potencjalnie groźne dla gospodarki. Oczywiście pod warunkiem, że są na tyle popularne, że ich wpływ zaczyna mieć znaczenie dla całej gospodarki. No ale Groupon przecież z pewnością ma dalekosiężne plany. Oby im nie wyszło. W przeciwnym wypadku być może za pare lat staną się przeciwnikiem banków centralnych.

Szwajcarzy w desperacji

Jest bardzo duża szansa na to, że przez pewien czas nie będziemy widzieć franka szwajcarskiego w okolicach 4 PLN, czy nawet 3,80 PLN. Szwajcarski bank centralny postanowił zainterweniować i zrobił to tym razem naprawdę z przytupem:

SNB oznajmia wszystkim na rynku, że będzie robił wszystko, żeby kurs EUR/CHF był powyżej 1,20. Dodatkowo zaznaczył, ze jest zdeterminowany i że koszty nie grają roli. Będą sprzedawać franki i kupować obce waluty na taką skale jaka będzie potrzebna ( unlimited quantities ). Spekulanci walutowi wbrew rozpowszechnionej opinii są bardzo ugodowi, im wszystko jedno w którą stronę zarabiają. Do tej pory grali na umocnienie franka, ale nie ma żadnego problemu w tym, żeby zmienić stronę i zagrać na osłabienie franka. Zmiana stron na rynku walutowym wygląda imponująco. Zarówno w przypadku EUR/CHF:



Jak i w przypadku CHF/PLN, który przy okazji, rykoszetem, potaniał o 30 groszy w kilka minut



Bardzo możliwe, że kroplą, która przelała czarę goryczy w Zurichu był dzisiejszy poranny raport o inflacji w Szwajcarii, który pokazał, że wynosi ona już tylko 0,2% rok do roku. Szwajcaria stoi w obliczu realnego zagrożenia deflacją, która łatwo wpędza gospodarki w długotrwałą stagnację gospodarczą. Silna waluta tylko sprzyja takiemu rozwojowi sytuacji, bo hamuje eksport na którym opiera się szwajcarska gospodarka ( Japonia jest doskonałym przykładem 20letniej stagnacji powiązanej z deflacją i silną walutą w kraju opartym na eksporcie ). Skoro nie da się zaordynować odgórnie pewnej ożywczej dawki inflacji, to trzeba coś zrobić z walutą. Na razie zadziałało. Nie wiem tylko na jak długo, bo przecież siła CHF nie wynika w pierwszej kolejności z wewnętrznych problemów Szwajcarii, tylko z rynkowego strachu przed problemami w Europie i USA. Pęd do franka wygasnie więc naturalnie dopiero wtedy, kiedy zniknie strach związany z bankructwami w Europie i zadłużeniem USA. Ale tych spraw szwajcarski bank centralny nie jest w stanie rozwiązać. Ustanawiając widoczną barierę na 1,20 robią po prostu co mogą. Będzie ich to sporo kosztować, ale może wytrzymają.