Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inflacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą inflacja. Pokaż wszystkie posty

Czeskie ziemniaki w polskiej inflacji

Czy ktoś słyszał, żeby inflacja w jakimś kraju była liczona na podstawie zmian cen w zupełnie innym kraju ? Ja o tym nie słyszałem, aż do dzisiaj. Analitycy BRE twierdzą, że GUS liczy inflację w Polsce na podstawie między innymi zmiany cen ziemniaków, ale nie polskich tylko czeskich ! Przyznam szczerze, że szczęka mi nieco opadła z wrażenia:


Okej, jestem w stanie zrozumieć problem statystyków z wyliczeniem zmiany ceny młodych ziemniaków miesiąc do miesiąca, w sytuacji w której miesiąc wcześniej tych młodych ziemniaków jeszcze w ogóle nie było na rynku (dlatego właśnie są młode :) ) . Ale kompletnie nie łapię tego, dlaczego w takiej sytuacji GUS liczy tę zmianę na podstawie rynku czeskiego, gdzie (tak mi się przynajmniej wydaje) te ziemniaki są tak samo młode jak w Polsce. Nie rozumiem, dlaczego nie można tego jakoś oszacować na podstawie rynku polskiego.

Ciekawe jest również to, że zdaniem BRE te czeskie ziemniaki podniosą nam inflację za czerwiec do 0,4% miesiąc do miesiąca. Rok temu w czerwcu mieliśmy 0,2%. To by oznaczało, że inflacja roczna nam podskoczy z 0,5% do 0,7%, co będzie jednocześnie oznaczać pierwszy wzrost wskaźnika inflacji od roku. To, że inflacja zacznie odbijać w górę w okolicach czerwca zakładałem od dawna, ale nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że stanie się tak przez czeskie ziemniaki !

No chyba, że ja tu czegoś nie łapię i źle interpretuję. Jeśli tak, to z ulgą przyjmę jakieś profesjonalne wyjaśnienia o co kaman z tymi ziemniakami.

Ostatnie miesiące spadającej inflacji

Inflacja w maju spadła w Polsce do poziomu pół procenta w skali roku. To mniej od oficjalnych oczekiwań, chociaż mi się zdarzyło już 3 miesiące temu prognozować zejście inflacji do okolic 0,4% w maju-czerwcu. Czyli zakładam, że mniej więcej trafiłem. Niewykluczone, że w czerwcu inflacja wyniesie dokładnie 0,4%. Natomiast potem powinna rosnąć. Wynika mi to z tej samej metody, która już w październiku 2012 pozwalała prognozować obecne zejście inflacji prawie do zera. Chodzi o porównanie oficjalnej inflacji rocznej i "inflacji półrocznej", czyli zmiany cen za ostatnie 6 miesięcy. Od kwietnia inflacja 6miesięczna jest wyższa niż 12miesięczna:


Jak widać taka sytuacja w ciągu ostatnich 11 lat miała miejsce tylko dwa razy - w 2003 i w 2004. W obydwu przypadkach zaraz potem następował dość szybki wzrost inflacji rocznej. Jeszcze lepiej widać tę prawidłowość jeśli na wykresie porównamy inflację roczną i różnicę pomiędzy inflacją roczną, a półroczną:

Wykres jest trochę zagmatwany, ale generalnie chodzi w nim o to, że kiedy różnica pomiędzy inflacją roczną i półroczną przekracza 3,5 punktu procentowego, to inflacja za chwilę spada (było tak w 2005, 2008, 2009 i 2012). Natomiast kiedy różnica pomiędzy inflacją roczną i półroczną robi się minimalna - mniejsza niż 0,2 punktu procentowego, albo wręcz ujemna, to inflacja za chwilę rośnie (było tak w 2003, 2004, 2006, 2010). Co ważne, w ciągu ostatnich 11 lat nie ma ani jednego przypadku, w którym ten mechanizm by nie zadziałał. Dlatego zakładam, że już za chwilę inflacja w Polsce zacznie ponownie rosnąć, ponad 1%. Możliwe, że na koniec roku będzie ponownie powyżej 1,5%.

Spadek cen paliw przekroczył 10% w skali roku

Coraz ciekawiej wyglądają ceny paliw. Taki na przykład ekodiesel z Orlenu w ciągu ostatnich dwóch tygodni potaniał o 7,8%.



Tona ekodiesla w Orlenie tyle co dzisiaj kosztowała ostatni raz dokładnie 12 września 2011. Czyli mamy paliwo najtańsze od 19 miesięcy !



Coraz ciekawiej wygląda też wykres rocznej zmiany ceny ON:



To wykres od początku 2012. Ubiegły rok to bardzo szybki, momentami kilkudziesięcioprocentowy wzrost cen. Od września zaczyna się efekt bazy i dynamika wzrostu zaczyna maleć. Teraz z kolei mamy przyspieszające obniżki i dziś pierwszy raz sam nie wiem od kiedy ON jest tańszy niż rok temu o ponad 10%. Dokładnie o 10,16%. Kwiecień jeszcze się nie skończył, ale zapowiada nam się rekordowy spadek w ujęciu miesięcznym, co oczywiście przełoży się na mniejszą inflację.



Wydawało mi się, że inflacja zatrzyma się w maju-czerwcu gdzieś w okolicach 0,4% i deflacji jednak nie zobaczymy, ale jeśli paliwa dalej będą tanieć w takim tempie jak ostatnio, to kto wie. Może być ciekawie. Oczywiście pod warunkiem, że obniżki w hurcie zostaną uwzględnione w całości w detalu na stacjach benzynowych, czego sobie i państwu życzę. Podobnie jak życzę kolejnej obniżki stóp procentowych, którą obstawiam na czerwiec.

Inflacja spadnie do 0,4% w czerwcu, a potem w górę.

Jest marzec i wszyscy mówią o ryzyku deflacji. Tzn wszyscy mówią, że jednak jej nie będzie, ale temat niewątpliwie stał się dyżurny, co nie stanowi dla mnie wielkiego szoku, bo spodziewałem się tego już w październiku ubiegłego roku, a listopad tylko mnie upewnił w tym poglądzie. Gadanie o ryzyku deflacji stało się modne, bo spadek inflacji nie może się zatrzymać. Po lutym roczna inflacja wynosi już tylko 1,3%. W marcu i kwietniu nadal będzie spadać, bo rok temu w tych miesiącach wzrost cen wynosił 0,5% i 0,6%.



W tym roku na taki ruch cen w górę raczej nie ma szans. Jeśli więc w marcu ceny pójdą w górę np. o 0,1% mdm, a w kwietniu o 0,2% mdm, to inflacja roczna w marcu spadnie z 1,3% do 0,9%, a  w kwietniu do 0,5%. Przez maj i czerwiec dalej może być w okolicach 0,5%. A potem, jak zwykle w lecie, wszystko będzie zależeć od cen owoców i warzyw i tego jak bardzo będą tanieć. Jeśli sprawdzi się prognoza ożywienia gospodarki w drugim półroczu, od września inflacja powinna znów rosnąć.
To, że jesteśmy już blisko dołka inflacji pokazuje też to, co się dzieje ze zmianą cen za sześć miesięcy. Ten wskaźnik dołek ma już za sobą.



Jak widać w 2002 roku dołek na wskaźniku 6miesięcznym wyprzedził dołek oficjalnej inflacji o 6 miesięcy, natomiast w 2009 roku o 7 miesięcy. Teraz dołek wskaźnika sześciomiesięcznego mieliśmy w listopadzie, więc dołek inflacji powinien nam wypaść w maju/czerwcu. Obstawiam, że znajdzie się on na poziomie 0,4%, czyli będziemy mieć inflację najniższą od 2003.

Warto zauważyć, że dzięki tak niskiej inflacji za chwilę się okaże, że rózne rzeczy nam rosną realnie. Na przykład płace. Wystarczy 1% wzrostu nominalnego, aby można było trąbić o wzroście płac realnych. Emerytury, które nominalnie waloryzuje się o kilka procent rocznie rosną realnie już od kilku miesięcy. Lokaty bankowe na 3%-4%, które kilka miesięcy temu wyglądały marnie teraz okażą się świetnymi strzałami, bo przyniosą parę procent realnego zysku. Z drugiej strony przy tak niskiej inflacji zdecydowanie słabiej niż w poprzednich latach wypadnie nam nominalny PKB. Na co dzień nikt na ten wskaźnik nie zwraca uwagi, ale warto pamiętać, że wirtualne pieniądze, które mamy na kontach w ZUS (w zamian za gotówkę, którą Rostowski zabrał z OFE) mają być co roku waloryzowane o wskaźnik równy kilkuletniej średniej ze zmiany nominalnego właśnie PKB. Czyli niska inflacja nie sprzyja naszym oszczędnościom emerytalnym w ZUS (co swoją drogą jest kuriozalne samo w sobie).

Realnie stopy procentowe rosną, a nie maleją

NBP obniżył dziś swoją główną stopę procentową o 50 punktów bazowych do 3,25%. Tak niskich stóp nie mieliśmy w Polsce nigdy. Ale tylko w ujęciu nominalnym. W ujęciu realnym, czyli z uwzględnieniem inflacji stopy procentowe w Polsce nie tylko nie są rekordowo niskie, ale wręcz od kilku miesięcy szybko rosną i są najwyższe od kilku lat. A to nie jest dobry znak dla gospodarki. Bo kiedy realny stopy rosną, to dynamika PKB spada:



Na tym wykresie mamy dynamikę PKB i realne stopy, liczone na dwa sposoby. Pierwszy sposób jest banalny - od nominalnej stopy w NBP odejmujemy bieżący wskaźnik inflacji. Drugi sposób jest trochę trudniejszy - od nominalnej stopy w NBP odejmujemy wskaźnik inflacji, który był rok później. Bo przecież stopa procentowa obowiązuje od teraz do przodu, a bieżąca inflacja to miara czegoś, co było od teraz do tyłu. Aby inflacja pokrywała się czasowo ze stopą NBP trzeba wziąć wskaźnik, który mieliśmy 12 miesięcy później. Z drugiej strony firmy i konsumenci podejmują w danym momencie decyzje znając tylko historyczną inflację, a nie znając tej za kolejne 12 miesięcy. Najlepiej byłoby tu wziąć oczekiwania inflacyjne, ale niestety w Polsce nie mamy dobrego sposobu ich mierzenia.

W każdym razie, wracając do sedna, widzimy, że polska gospodarka zaczęła zwalniać w 2007 w momencie, w którym obydwie miary stóp realnych szły w górę z wcześniejszych dość niskich poziomów. Odbiciu od dna w 2009 towarzyszyła ujemna realna stopa. Ponad czteroprocentowy wzrost gospodarczy trwał dopóki realne stopy były blisko zera, albo poniżej zera. Rok 2012 to bardzo szybki wzrost stóp realnych, mierzonych na obydwa sposoby. Oczywiście rok 2012 to także rok w którym polska gospodarka bardzo wyraźnie obniżyła swoją dynamikę.Ostatnie nominalne obniżki stóp wcale nie obniżają ich realnie - stopy spadły o 125 punktów bazowych od listopada. Inflacja od listopada do stycznia spadła o 170 punktów bazowych. Danych za luty jeszcze nie znamy, ale zapewne będzie to dalszy spadek (zakładam roczną inflację na poziomie 1,4% w lutym i 1,0% w marcu). Czyli realnie stopy w Polsce rosną, a nie maleją.

Opierając się na wcześniejszych doświadczeniach można zakładać, że odbicie w gospodarce byłoby łatwiejsze gdyby stopa realna znów spadła poniżej zera. Co musiałoby oznaczać albo zejście ze stopą nominalną NBP poniżej 1% ( bo w najbliższych miesiącach inflacja zapewne będzie w tych okolicach) - czyli kolejne obniżki łącznie o 225 punktów bazowych - rzecz raczej niewyobrażalna i niewykonalna przy obecnym składzie RPP. Zejście ze stopą realną poniżej zera miałoby miejsce również wtedy, gdyby inflacja teraz, albo za rok znalazła się na poziomie powyżej 3,25%. To też trudno wyobrażalne. Tak więc realne stopy procentowe w Polsce zapowiadają nam raczej kolejne miesiące w okolicach recesji.

Rząd bardzo potrzebuje inflacji

Mamy pierwsze dane o wykonaniu budżetu państwa w styczniu. Wpływy z podatków pośrednich minus akcyza,(czyli w praktyce wpływy z VAT) są o ponad 22% niższe niż rok temu. Wynoszą 13,2 mld PLN. Rok temu sięgały blisko 17 mld PLN.




Tak słabych wpływów z VAT nie było od lat. Nawet kiedy była niższa stawka, wpływy po styczniu były większe - w 2011 15,2 mld, w 2010 13,1 mld, w 2009 13,2 mld, w 2008 13,1 mld. Zmiana skumulowanych wpływów z VAT za ostatnie 12 miesięcy też wygląda fatalnie



Wpływy z VAT są coraz mniejsze, bo mamy coraz większe spowolnienie gospodarcze, ale na VAT ma też wpływ inflacja. Szybszy wzrost cen w sklepach powoduje, że VATu liczonego od wyższych cen jest więcej. Z punktu widzenia budżetu inflacja jest więc dobra, bo dodatkowo podkręca wpływy podatkowe. Dlatego rządowi akurat teraz wyższa inflacja bardzo by się przydała. Tymczasem GUS dzisiaj podał, że roczna inflacja spadła już do 1,7% i jest najniższa od 2007. Inflacja zresztą jeszcze przez parę miesięcy może spadać dalej, co będzie wynikać z efektu bazy.



Od września wzrost cen co miesiąc wynosi ledwie 0,1%, tylko październik był tu wyjątkowy. Tymczasem rok temu w lutym, marcu i kwietniu miesięczne wzrosty były znacznie większe. Jeśli do czerwca inflacja dalej będzie się utrzymywać na poziomie 0,1% miesięcznie, to w połowie roku możemy mieć roczny wskaźnik na poziomie 0,5%. A jak w lecie warzywa potanieją bardziej niż rok temu, to i deflacja nam się zdarzyć może. Lepiej nie mysleć, jak wtedy będą wyglądać wpływy z VAT do budżetu.



(dwie kwestie porządkowe: po pierwsze ujmując sprawę precyzyjnie podatki pośrednie minus akcyza to VAT oraz podatek od gier. Ale ten drugi jest na tyle znikomy w porównaniu do VAT, że można go pomijać. Po drugie rząd nadal nie podał wykonania budżetu za grudzień 2012, przy wyliczaniu zmiany wpływów skumulowanych założyłem, że wpływy z VAT w grudniu 2012 były takie same jak w grudniu 2011, co swoją drogą wygląda na dość mocno optymistyczne założenie)

Inflacja w zaniku




Sytuacja z inflacją w Polsce jest najciekawsza od lat. Z poziomów ponad czteroprocentowych w kilka miesięcy zeszliśmy do 2,4%. Prognozy większości ekonomistów mówią o tym, że za kilka miesięcy możemy być w okolicach 1,5%.

Moim zdaniem to bardzo ostrożne prognozy, bo za kilka miesięcy możemy być też wyraźnie poniżej 1,5%. Po pierwsze inflacja w skali rocznej spadła, jak się dziś okazało do 2,4%, ale w skali półrocznej wynosi -0,2%, czyli najmniej od 2003 roku.



Za całe 2,4% inflacji w skali ostatniego roku odpowiada wyłącznie okres od stycznia do kwietnia 2012. Od maja inflacji nie ma. Dlatego efekt bazy w ciągu najbliższych kolejnych czterech miesięcy może nadal szybko sprowadzać roczny wskaźnik w dół.

Po drugie w ostatnich miesiąca bardzo szybko spada dynamika podaży pieniądza M3 (na wykresie inflacja i M3 są mierzone indeksami, a nie w procentach)




Zależność pomiędzy dynamiką M3 i inflacją w ostatnich latach nie zawsze wprawdzie działała, ale jeśli wzrost M3 mamy najwolniejszy od 2003 roku, to oczywiście nie jest to coś, co by miało zapowiadać jakiś nowy impuls inflacyjny w najbliższych miesiącach.  

Po trzecie znikają czynniki podtrzymujące wysoką inflację w 2011 i na początku 2012 – czyli drożejąca żywność i paliwa. Zajmująca najwięcej wśród żywności miejsca w koszyku inflacyjnym wieprzowina już tanieje – grudzień był pierwszym od ponad dwóch lat miesiącem spadku cen w ujęciu rocznym na rynku hurtowym (dane z ministerstwa rolnictwa)



Paliwo też tanieje w skali rocznej, o czym pisałem całkiem niedawno. Co ciekawe z dzisiejszego odczytu grudniowej inflacji wynika, że teraz na pierwszym miejscu wśród czynników wywołujących inflację są koszty użytkowania mieszkania. A wśród nich między innymi mocno drożejące w 2012 gaz i energia



Jak wiadomo, gaz właśnie potaniał, a ceny energii elektrycznej w 2013 też nie powinny rosnąć. Ten czynnik też więc w najbliższych miesiącach powinien wygasać.

Po czwarte maleje inflacja bazowa. Nie ma jeszcze oficjalnych danych, ale można to sobie wyliczyć samemu, tak jak robi to np. ekonomista Ignacy Morawski z Polskiego Banku Przedsiębiorczości



Po piąte nie należy spodziewać się żadnych impulsów od strony kosztów produkcji. Tak zwana inflacja producentów jest w Polsce od niedawna deflacją producentów. Po szóste nie ma co liczyć na impuls inflacyjny z zewnątrz. Dziś właśnie obniżono prognozy dla najważniejszej dla Polski gospodarki niemieckiej. Wzrost gospodarczy w Niemczech ma w 2013 wynieść nie 1% jak prognozowano wcześniej, a tylko 0,4% (po tym jak w czwartym kwartale 2012 ich PKB spadło o 0,5% kwartał do kwartału)

Podsumowując, możliwe, że spadek inflacji zatrzyma się w maju w okolicach 1,5%, ale równie dobrze może się zatrzymać nie w maju tylko później i znacznie niżej.

Inflacja w styczniu może spaść poniżej 2%

Spadek cen paliw przybiera u nas rozmiary od dawna nie notowane. Spadek liczony rok do roku, bo taka właśnie formuła jest istotna dla liczenia inflacji. Dwa miesiące temu zwracałem uwagę na wyraźny trend na wykresie zmiany ceny hurtowej oleju napędowego z Orlenu. Dzisiaj ten wykres wygląda jeszcze bardziej imponująco



Spadek roczny jest tak duży ze względu na efekt bazy. W styczniu 2012 ceny paliwa były najwyższe w historii. W lutym były już nieco niżej. Dlatego za kilka tygodni zapewne nie będziemy już widzieć aż takiego spadku.


Na razie jednak można się zastanawiać, czy inflacja w styczniu spadnie poniżej 2%. Moim zdaniem są na to duże szanse. Po listopadzie mamy 2,8%. W grudniu 2011 mieliśmy wzrost miesiąc do miesiąca 0,4%, przy dużym wzroście cen paliw i żywności. W grudniu 2012 paliwo już taniało, a żywność drożała wolniej niż rok wcześniej, czyli powinno być mniej niż 0,4%. Z kolei w styczniu rok temu mieliśmy wzrost mdm aż o 0,7%. Nie do powtórzenia w tym roku przy spadku cen paliw o 8% a dodatkowo jeszcze obniżce cen gazu. Nie zdziwię się, jeśli inflacja mdm w styczniu wyniesie 0. A to by oznaczało, że w stosunku rocznym możemy zejść z 2,8% w listopadzie do np. 2,6% w grudniu i potem w okolice 1,9% w styczniu. A to z kolei może oznaczać, że RPP nie będzie miała kiedy zrobić przerwy w obniżkach stóp, którą ostatnio zapowiadała. 

Rozliczmy Radę Polityki Pieniężnej !

Zainspirował mnie Leszek Balcerowicz słowami o tym, że nikt nie rozlicza obecnej Rady Polityki Pieniężnej z tego, że nie trafia w cel inflacyjny. Faktycznie za czasów obecnej RPP inflacja przebywała powyżej górnego odchylenia od celu, czyli powyżej 3,5% przez rekordowe 21 miesięcy z rzędu. Mimo to postulat aby Rade z tego jakoś rozliczać wydawał mi się wyjątkowo populistyczny. Ciekawe, czy obecna Rada różni się jakoś pod względem nieskuteczności od tej, w której zasiadał sam Balcerowicz.

NBP nie chce jednogroszówek i inne noworoczne fajerwerki

NBP opublikował dziś dokument zatytułowany "Plan działalności NBP na lata 2013-2015". Plan zawiera kilka naprawdę grubych pomysłów. Abyście nie musieli przedzierać się przez 37 stron dokumentu zamieszczam zestawienie pomysłów moim zdaniem najciekawszych:

Po pierwsze NBP chce na serio pożegnać się z jednogroszówkami. Niewykluczone, że na przykład z pięciogroszówkami też.


Po drugie NBP chce inwestować polskie rezerwy walutowe nie tylko w USA i w Niemczech, ale też w krajach rozwijających się. Brazylia ? Meksyk ? RPA ? Turcja ? Chiny ? Na pewno dzięki temu rezerwy mają szybciej rosnąć



Po trzecie NBP chce w większym niż dotychczas stopniu oprzeć inwestowanie rezerw w złoto na instrumentach pochodnych


Po czwarte NBP chce sobie opracować nowy wskaźnik inflacji. Bank tłumaczy, że chce dzięki temu lepiej mierzyć oczekiwania inflacyjne. Mozliwe, że doczekamy się dwóch wskaźników inflacyjnych, tak jak w USA, gdzie mają CPI (consumer price index) i PCE (personal consumtpion expenditures)


Po piąte NBP interesuje się tym, o czym coraz więcej mówi się na świecie i co moim zdaniem było jednym z najważniejszych wydarzeń roku 2012. Chodzi o odchodzenie od bezpośredniego celu inflacyjnego (BCI). NBP na razie chce to tylko zbadać



Po szóste NBP chce odbudować rynek międzybankowy w Polsce (pośrednio tym samym przyznając, że obecnie ten rynek nie działa, co z kolei może oznaczać, że stawki WIBOR są trochę z księżyca)



Rok 2013 od razu wygląda bardziej intrygująco.

NBP nie chce osłabienia złotego

Prezes NBP Marek Belka powiedział dziś jedno ważne zdanie :


Moim zdaniem to wskazanie, że polska gospodarka ze spowolnienia 2012-2013 ma wychodzić zupełnie inaczej niż w 2009. Wtedy kluczowe było osłabienie złotego, euro prawie po 5 PLN, co pomagało eksportowi, a eksport z koleu utrzymał nam PKB powyżej zera. Teraz szef NBP nie chce słabszego złotego, a sam eksport nie stanowi dla niego klucza do sukcesu. Ciekawe dlaczego ?

Prezes Belka wspomina o złych stronach słabszego złotego. Na przykład o tym, że wzrosłyby raty kredytów w walutach obcych, przez co ci zadłużeni mieliby mniej pieniędzy na wydatki po spłaceniu raty. Czyli prezes wskazuje na ryzyko przygaszenia konsumpcji. Ale moim zdaniem są też inne czynniki.

Przy słabszym złotym portfel kredytowy w bankach automatycznie się powiększa, bo rośnie dług zaciągnięty w walutach obcych przeliczany na PLN. Jeśli portfel kredytowy w bankac wzrośnie tylko przez słabszego złotego, to nie będą one mogły dalej go zwiększać udzielając kolejnych kredytów. Czyli słaby złoty źle wpłynie na akcje kredytową, czyli na potencjalne inwestycje, a także na konsumpcję. Natomiast jeśli NBP obawia się tego, że banki w 2013 będą musiały zwiększać odpisy na utracone kredyty, bo ich spłacalność zacznie się psuć (więcej bezrobotnych, krach w budowlance), to takie puchnięcie portfeli przez słabego złotego będzie ostatnią rzeczą, jaka będzie im potrzebna. W scenariuszu pesymistycznym wręcz może nas przybliżyć do kryzysu w sektorze bankowym, a tego z pewnością nikt nie chce.

No i do tego inflacja. Słaby złoty to natychmiast wyższe ceny paliw i całej masy innych towarów importowanych. Dopuszczenie do osłabienia złotego stawiałoby więc pod znakiem zapytania długość i głębokość cyklu obniżek stóp procentowych. Jeśli NBP chce pobudzać gospodarkę tanim dostępem do pieniądza, to obniżek musi być sporo, a więc inflacja musi spadać. A do tego bardzo przyda się złoty mocny, a nie słaby. Dlatego tym razem z kryzysu nie będziemy wychodzić osłabiając walutę. 

Weekendowe ćwiczenia z inflacją

Inflacja w Polsce  to ostatnio 3,8%. W przyszłym roku ma być wyraźnie mniej. Inflacja to oczywiście średni wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych w państwie w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Dlaczego tych miesięcy jest akurat dwanaście ? Zapewne dlatego, że dają one równo rok, a w stosunku rocznym właśnie podaje się w gospodarce wszelkiego rodzaju oprocentowania - kredytów, lokat, obligacji itd. Jak inflacje mamy roczną, to łatwo to ze sobą porównywać. Ale raz na jakiś czas, w sobotę, można sobie odejść od ustalonych wzorców.

Obniżki stóp procentowych wcale nie są takie pewne

Rada Polityki Pieniężnej zgodnie z oczekiwaniami nie zmieniła dziś stóp procentowych, nie reagując nerwowo na ostatnie dane o spowolnieniu gospodarczym w Polsce. Oczekiwania na rynku były takie, że dziś stóp nie obniżą, ale zapowiedzą rychłe obniżki, a obniżek tych będzie kilka. Moim zdaniem z dzisiejszych słów RPP to wcale nie wynika.

Albo biedniejemy albo oszczędzamy.



Istnieje w ekonomii taka zasada, że im więcej mamy pieniędzy, tym mniejszy w naszych wydatkach udział wydatków na żywność. Nazywa się to prawo Engla. Najbiedniejsi prawie wszystko musza wydawac na jedzenie. Ci bogatsi po zaspokojeniu potrzeb żywnościowych nadal mają pieniądze, które wydają na inne rzeczy, więc udział żywności w ich wydatkach jest zdecydowanie mniejszy. Tym mniejszy im człowiek bogatszy.   

Przewidująca branża farmaceutyczna

Ze wstydem muszę przyznać, że nadal nie wiem kto ma rację w sporze rząd – lekarze - aptekarze. Jakoś wszystko mi jedno nie miałem kiedy przeczytać ustaw i rozporządzeń. No ale mniejsza z tym. W kwestii zdrowia równie ciekawie wygląda ostatni miesięczny raport GUS o inflacji

Włochy utoną przez weimarską hiperinflację i Hitlera ?


Włochy dziś utraciły dostęp do rynków finansowych. Pożyczanie pieniędzy na rynku na 7% rocznie dla kraju, który ma przed sobą perspektywę recesji jest zabójcze. Włochy mają też ogromny dług, który muszą spłacać na bieżąco. Robiły to do tej pory głównie z pieniędzy, które od nowa pożyczały na rynkach, czyli rolowały dług. Teraz tej opcji już nie mają. Czyli muszą robić drakońskie oszczędności w budżecie, żeby wygospodarować pieniądze na obsługę długu, a i tak nie wiadomo, czy to wystarczy. To nie stanie się jutro, ani za tydzień, ale jeśli nic się nie zmieni, to Włochy tym samym są na prostej drodze do bankructwa. Oczywiście niewypłacalność Włoch będzie wydarzeniem tak dużym, że spowoduje całkowitą utratę zaufania rynków do całej strefy euro co niechybnie spowoduje jej rozpad.

Moim zdaniem zresztą ten rozpad nastąpi wcześniej, bo wcześniej odpowiednio duża liczba polityków w Europie dojdzie do twardego przekonania, że to nie ma sensu i że wspólna waluta niszczy gospodarki ich państw. Jestem pewien, że Berlusconi wie to już dzisiaj. Jestem też dość mocno przekonany, że kampanie wyborcze w Grecji i we Włoszech  w lutym 2012 będą toczyć się wokół hasła wychodzenia ze strefy euro. I zupełnie się nie zdziwię, jeśli zwycięzcy tych wyborów, dysponując świeżym poparciem społecznym, wkrótce po nich zadeklarują właśnie opuszczenie strefy. Bardzo możliwe też, że za jakiś czas Włochom, podobno jak dziś Grekom, trzeba będzie umorzyć część długu, co już dziś zapowiada znany ekonomista Nouriel Roubini. Taki ruch doprowadzi na skraj bankructwa dość dużą część zachodnich banków.

Chyba, że coś się zmieni.  Wystarczy znaleźć pieniądze, wystarczy pokazać je rynkom, żeby przestały panikować i powróciły do przekonania, że obligacje włoskie to bezpieczna inwestycja ( od kilku dni są przekonane, że inwestycja we włoskie obligacje niesie ze sobą duże ryzyko straty ). Skąd wziąć pieniądze ?

- EFSF – bez żartów, nawet po zlewarowaniu do 1 bln EUR fundusz ten miał obsługiwać tylko Grecje, Portugalie i Irlandie plus europejskiej banki. Na Włochy potrzeba znacznie więcej pieniędzy.

- Chiny, MFW, Brazylia, Rosja, Norwegia, Dubaj itp. itd. – nie można tego wykluczyć, ale też do tej pory nic nie wskazuje na to, żeby któryś z potencjalnych pożyczkodawców miał teraz ochotę przejść do konkretów, raczej wszyscy ograniczają się do ostrożnych wypowiedzi, że może, kiedyś itd.

- Niemcy – czyli po prostu transfer fiskalny w ramach strefy euro. W formie euro obligacji, albo zwiększenia udziału Niemiec w EFSF, albo w jakiejkolwiek innej. Na etapie Grecji, Portugalii i Irlandii powodowało to wzrost niemieckiego wskaźnika dług/PKB do poziomów zbliżonych do włoskich. Jeśli mieliby wziąć na plecy jeszcze Włochów, to może się okazać, że za kilka lat sami będą najbardziej zadłużonym krajem strefy euro. Natychmiastowym efektem tej opcji byłby też oczywiście odwrót rynku od obligacji niemieckich i przeniesienie sedna kryzysu z peryferiów do samego środka Unii Europejskiej. Bardzo trudne politycznie, ogromnie ryzykowne gospodarczo, prawie że niewyobrażalne. Bez Włoch, czyli do wczoraj, było jeszcze do zrobienia, od dzisiaj już raczej poza zasięgiem.

- Europejski Bank Centralny – mogą wydrukować tyle kasy ile trzeba, mogą skupić z rynku wszystkie obligacje Włoch i wszystkich innych państw, mogą zlikwidować wszystkie długi wszystkich i problemy znikną. Ale w efekcie pojawią się następne, czyli trudne do przewidzenia konsekwencje utraty niezależności przez EBC ( to dość miękki skutek ) i ogromne ryzyko rozkręcenia za parę lat sporej inflacji w strefie euro ( to skutek poważniejszy ).  Drukowanie pustego pieniądze zwykle kończy się własnie w ten sposób. Wszyscy się zgadzają, że troche dodruku i troche inflacji wszystkim by pomogło, problem tylko z tym, że w tego typu procesach rynkowych trudno o precyzje i bardzo trudno rozkręcającą się inflację powstrzymać na etapie „trochę”. My to znamy z końca lat osiemdziesiątych, ale jeszcze gorsze skojarzenia z drukowaniem pieniędzy i inflacją mają Niemcy. Dlatego to blokują i na razie ani myślą przestać.


Dlaczego Niemcy tak bardzo boją się tej inflacji ? Bo sięgają głębiej niż do 1989. Niemieccy ekonomiści coraz częściej wspominają z obawą 1923 i hiperinflację w republice weimarskiej. Hiperinflację, którą wywołał masowy dodruk pustego pieniądze, które były potrzebne na spłatę reparacji wojennych po I wojnie światowej. Wśród politycznych powikłań hiperinflacji był między innymi monachijski pucz Hitlera. Akurat nieudany, ale skojarzenie drukowanie pieniądza -> hiperinflacja -> Hitler jest wśród niemieckich ekonomistów nadzwyczaj często spotykane. Wprawdzie Hitler nie przejął władzy w 1923 tylko 10 lat później, ale Niemcy zapewne mogłyby tego uniknąć, gdyby nie absolutnie katastrofalny wpływ hiperinflacji na portfele, poglądy i skojarzenia, a przez to podatność na faszystowskie hasła zwykłych obywateli Niemiec.Nie dalej jak wczoraj szef Bundesbanku Alex Weidmann powiedział : „Germany learned the bitter lesson under the Weimar Republic that funding public debt "via the money printing press" leads to hyperinflation and disaster.

Minęło prawie 90 lat, ale oni ewidentnie nadal mają po tym traumę. Teraz muszą zdecydować co jest dla nich ważniejsze – niemiecka gospodarka, czy strefa euro. A jeśli postanowią ratować strefę ( w co wątpię ), będą musieli najpierw pozbyć się strasznego widma hiperinflacji prowadzącej do hitleryzmu.