Trwa najważniejsze 48 godzin w dotychczasowej historii
strefy euro. W Brukseli siedzi prezydent Cypru wraz z Lagarde z MFW, Barroso, Van Rompyem i
Rehnem z Unii i Draghim z ECB i rozmawiają o warunkach na
jakich Unia i MFW zgodzą się udzielić Cyprowi pomocy. Potem jeszcze ma być Eurogrupa, czyli ministrowie finansów strefy euro - na ten sam temat. Jeśli tej pomocy nie
będzie, to jutro o północy ECB odcina cypryjskim bankom dostęp do gotówki, co
będzie oznaczać albo bankructwo całego systemu finansowego na Cyprze, albo wyjście
Cypru z strefy euro. Nawet jeśli pomoc będzie, to uchwalone już na Cyprze drastyczne ograniczenia w swobodzie przepływu kapitału oznaczają, że strefa euro się zmienia. Bo capital controls to jaskrawe zaprzeczenie najważniejszego fundamentu unii walutowej. Tak naprawdę oznacza to, że na Cyprze nie ma już unii walutowej (chociaż ciągle jest waluta euro), bo w unii walutowej musi być swoboda przepływu kapitału.
Sytuacja jest więc dramatyczna, bo możliwe, że stoimy u
progu początku głębszego procesu dezintegracji strefy euro. Mnie w tym momencie
najbardziej przeraża minister finansów Niemiec – Wolfgang Schaeuble. To moim
zdaniem obok Mario Draghiego z ECB najważniejsza obecnie postać w Unii
Europejskiej. Niestety postać negatywna. Zapadły mi w pamięć dwie wypowiedzi
Schaeuble z ostatnich dni. Schaeuble powiedział,
że Cypr ma złą strukturę sektora bankowego i musi ją zmienić. Powiedział też,
że Cypr musi zmienić „model biznesowy”. Oczywiście Schaeuble mówi prawdę.
Faktycznie Cypr musi zmienić sporo, żeby stanąć na nogi. Nie wiem tylko po co
on to mówi. Wydaje mi się, że obecnie na Cyprze sami doskonale o tym wiedzą.
Nawet jeśli tego nie wiedzieli wcześniej, to dowiedzieli się w ubiegły weekend
na posiedzeniu eurogrupy. Nie bronię ich, okej, są sami sobie winni, ale każdy normalny polityk w Europie wie co to
jest demokracja, parlament, debata parlamentarna, poczucie dumy narodowej itp.
Jeśli więc już Cypr dostaje od Unii zadanie zrobienia czegoś, co od strony realiów
polityczno-parlamentarnych graniczy z cudem, to takie wypowiedzi jak te
ministra finansów Niemiec z pewnością zadania im nie ułatwiają. Okej, Unia jako
sponsor może stawiać warunki. Ale po ich postawieniu nie musi dodatkowo
utrudniać ich spełniania. Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś, po wstąpieniu
Polski do strefy euro Wolfgang Schaeuble wychodzi i mówi „Polska ma zbyt duży
udział kredytów walutowych w aktywach bankowych – muszą to zmienić”. I Eurogrupa mówi Rostowskiemu, że ma na to tydzień. Jaka
byłaby reakcja w Polsce ? Oczywiście, my nie jesteśmy w sytuacji, w której nie
przeżyjemy bez pożyczki z Unii, więc potencjalne stwierdzenia Wolfganga możemy
kwitować ziewaniem, ale z drugiej strony czy Cypr naprawdę jest aż tak
wyjątkowy ? Czy to jedyne państwo w Unii, które powinno „zmienić model biznesowy”
? Czy przypadkiem cała Unia nie powinna go zmienić na bardziej
innowacyjno-konkurencyjno-rynkowy ? Czy prowadzona przez Niemców za ręke Unia nie jest aby w ostatnich latach najwolniej rozwijającym się miejscem na planecie ? Czy Niemcy zawsze spełniali wszystkie
wymogi unijnych traktatów ? Czy w momentach, kiedy ich nie spełniali brali na
siebie dodatkowe zobowiązania i natychmiast ponosili koszty dostosowania
gospodarki ? Czy w takim razie jest coś, co uprawnia ich do pouczania innych,
poza smutnym faktem, że mają więcej kasy niż inni ? Czy pouczanie innych z
powodu posiadania większej kasy ma coś wspólnego z ideałami na których oparta
jest Unia Europejska ? Jak to się ma do idei solidarności ? Czy dysproporcja w
bogactwie wewnątrz Unii byłaby tak widoczna, gdyby nie polityka niskich stóp w ECB,
która przez pierwsze lata XXI wieku ułatwiała reformowanie niemieckiej
gospodarki, ale na południu Europy głównie napędzała bańki spekulacyjne ? Dlaczego Niemcy nie byli tak surowo jak dziś nastawieni do polityków południa 10 lat temu, kiedy ci zaczynali nieodpowiedzialne pompowanie długu publicznego ? Czy
gdyby polityka ECB była dostosowana do potrzeb Hiszpanii, albo Włoch, a nie
Niemiec, to Niemcy dziś mieliby jakąkolwiek podstawę do pouczania innych ? I do
tego, żeby po narzuceniu innemu państwu programu reform potem jeszcze je
dodatkowo utrudniać ? Chyba, że Niemcom chodzi o coś innego – może im chodzić o
widowiskowe publiczne upokorzenie Cypru na zasadzie procesu pokazowego. Mogą
oceniać, że ryzyko postawienia się Cypru i opuszczenia przez ten kraj strefy
euro jest niewielkie, a co ważniejsze – rynki finansowe w ogóle nie reagują na
taką perspektywę negatywnie. Jestem pewien, że rozmowy Unia – Cypr wyglądałyby
zupełnie inaczej, gdyby notowania obligacji i indeksy giełdowe w Europie w
ubiegłym tygodniu poleciałyby mocno w dół. Ale nie poleciały – czyli jest
przyzwolenie na psychiczne znęcanie się nad Cyprem.
Zastanawiam się po co Niemcom ten proces pokazowy – czego oni
tak naprawdę chcą na południu Europy ? Czy tylko uzdrowienia gospodarek ? Jeśli
tak, to muszą być wyjątkowo uparci i ślepi, bo wszystkie ich recepty na
południu prowadzą od trzech lat tylko i wyłącznie do głębszych recesji i większego
bezrobocia. Ewidentnie to co sprawdza się w Berlinie nie sprawdza się w Madrycie. Obawiam się, że może chodzić raczej właśnie o kontrolowane utrzymywanie
gospodarek południa w stanie, w którym będą one w sposób trwały uzależnione od
łaski oraz widzimisię niemieckiego partnera z kasą. Innymi słowy – chodzi o
zamianę strefy euro w niemiecką strefę wpływu. No bo chyba nie wierzą, że
przerobią południowców mentalnie – to tak, jakby liczyć, że ci z południa zapomną
o winie i przerzucą się na piwo i schabowego. Albo ujmując to bardziej
ekonomicznie – obszar nieoptymalny z punktu widzenia unii walutowej przerobią
na optymalny – siłą, szantażem i naciskiem. Oczywiście cały czas prowadząc
politykę monetarną dostosowaną do tego co dzieje się na północy Europy, a nie
na południu. Moim zdaniem strefy euro nie da się przerobić na obszar optymalny walutowo. Po prostu się nie da, bo się do tego nie nadaje.
Niemcy od stuleci są opętani wizją jednoczenia Europy, którą
zawsze chcą realizować w mniej lub bardziej idiotyczny sposób. Sposób – na unię
walutową – jest i tak dość mało radykalny jak na ich możliwości intelektualne,
ale mimo to nadal idiotyczny. Oczywiście za każdym razem integracja ma
przebiegać tak, żeby na końcu centrum zintegrowanej Europy było w Niemczech,
ale koszty netto integracji pozostały na południu.
Może dlatego nigdy im się to nie udaje. Tym razem też jednak mogą mieć problem.
Polityka monetarna pod Mario Draghim nie jest już tak niemieckocentryczna jak w
poprzednich latach (choć w sprawie Cypru jednak ECB zapowiedział odcięcie linii
pomocowych), flagi niemieckie w Europie pali się tak często jak chyba nigdy
dotąd, sytuacja przestaje się podobać nawet tradycyjnym sojusznikom Niemiec.
Szef dyplomacji Luksemburga zabłysnął dziś stwierdzeniem, że Niemcy nie powinny
się czepiać tego jak duży jest sektor finansowy na Cyprze, czy na przykład w
Luksemburgu, bo
nikt w Europie nie czepia się tego jak duży jest sektor motoryzacyjny w Niemczech. Oczywiście porównywanie przemysłu do banków jest
trochę absurdalne, ale chodzi o to, że Niemcy zaczynają przegrywać swoją sprawę
politycznie nie ze względu na meritum, a ze względu na styl. Ten styl właśnie
może spowodować, że w najbliższych wyborach do Europarlamentu spory sukces w
skali całej Unii odniesie jakaś ponadnarodowa partia wariatów typu
Tsipras/Grillo, którzy z łatwością z użyciem Internetu mogą stworzyć
ogólnoeuropejski ruch na „nie”. A potem rozwalić Unię od środka. Moim zdaniem
jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko rozpadu strefy euro, jak dzisiaj, a jeśli
do takiego rozpadu kiedyś dojdzie to głównym odpowiedzialnym za to będzie
Wolfgang Schaeuble i jego metody. (chociaż merytorycznie ma rację, ale w życiu
najczęściej mieć rację to za mało)