Na rynki finansowe zwaliła się dziś lawina negatywnych informacji. I nie zrobiła na rynku żadnego wrażenia. Ciągle mamy optymizm. Silniejsze wzrosty pojawiły się mniej więcej 24 godziny temu po tym jak furorę zrobiła plotka / sugestia , że Europa znalazła sposób na powiększenie siły rażenia swojego funduszu ratunkowego EFSF bez konieczności wpłacania do niego dodatkowych pieniędzy. Sposób ma polegać na tym, żeby z budżetowych pieniędzy utworzyć wspólną spółkę, która będzie wypuszczać swoje obligacje i dzięki temu operować nie tylko pieniędzmi państwowymi ale także tymi z rynku uzyskanymi ze sprzedaży swoich obligacji. Ale dzisiaj ta pogłoska była wielokrotnie dementowana, a w dodatku pojawiło się kilka ważnych wypowiedzi o tym, że na ratowanie się nawzajem w strefie euro w ogóle nie ma dodatkowych pieniędzy. Pozwoliłem sobie zrobić takie zestawienie z dzisiejszych wypowiedzi różnych:
I po takim bombardowaniu takimi informacjami ( odwrotnymi do tych, które wczoraj wywołały wzrosty ) dziś rynek wcale nie spadł. Ani na chwilę. Wręcz przeciwnie ciągle zasuwa w górę jak opętany. W USA S&P500 rośnie znów o ponad 2,5%. Dlaczego ?
Bardzo popularna jest teoria o końcu kwartału. Bardzo wiele instytucji finansowych przygotowuje raporty kwartalne, więc zależy im, żeby to co posiadają w portfelach było w momencie wyceny na koniec kwartału warte jak najwięcej. Stąd ponoć co 3 miesiące w samej końcówce kwartału rynek jest podciągany do gory, albo w najłagodniejszej wersji “niewidzialne siły” nie pozwalają mu spaść. Sęk w tym, że to nieprawda. Sprawdziłem. W ciągu ostatnich 10 kwartałów WIG20 w trakcie czterech ostatnich sesji kwartału często spadał, a kiedy rósł, to zwykle minimalnie. Żadnych efektownych końcówek kwartału. Ani razu.
Skoro to nie końcówka kwartału, to czemu tak rośnie ? Może pomimo dzisiejszego festiwalu zaprzeczeń rynek wie swoje i zakłada, że faktycznie za chwilę w Europie pojawi się jakieś w miarę sensowne rozwiązanie, które odsunie problem w czasie o kolejnych kilka miesięcy.
OK, pora kończyć, bo sam nie wierzę w to, co piszę…