Pokazywanie postów oznaczonych etykietą strefa euro. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą strefa euro. Pokaż wszystkie posty

Łotwa to nie Polska i wejście do strefy euro jej się opłaci

Łotwa wchodzi od stycznia do strefy euro. Dostała dziś oficjalne potwierdzenie od Komisji Europejskiej, a Europejski Bank Centralny oficjalnie stwierdził, że Łotwa spełnia wszystkie kryteria. Czyli cyferki ma w porządku. Ale dokument opublikowany przez ECB nie zamyka się w krótkich stwierdzeniach, przez co jest bardzo ciekawy. Otóż ECB otwierając Łotwie drzwi do euro jednocześnie wskazuje palcem na rzeczy, które powinna dopracować. Najciekawiej moim zdaniem wygląda to:


Depozyty w łotewskich bankach pochodzą w dużej części z zagranicy. Z punktu widzenia bilansu korzyści i kosztów z wchodzenia do strefy euro to najważniejsza, kluczowa różnica pomiędzy Łotwą, a Polską. Depozyty zagraniczne (w przypadku Łotwy głównie rosyjskie i z innych państw kiedyś należących do ZSRR) w sytuacjach podbramkowych uciekają z banków znacznie szybciej niż krajowe (które najczęściej nie uciekają, bo nie mają dokąd). W Polsce depozyty są w bardzo dużej części krajowe, więc w sytuacji krytycznej ryzyko dodatkowego krachu w bankowości jest niewielkie. Na Łotwie ryzyko takiego krachu, wywołanego nagłym odpływem depozytów z banków jest spore. Jeśli Łotwa znajdzie się w strefie euro, to zyskuje bardzo solidne zabezpieczenie przed takim scenariuszem w postaci linii ratunkowych z ECB. Tych samych, które w ciągu ostatnich paru lat uratowały Grecję, Hiszpanię, Portugalię, czy Cypr (ten ostatni tylko do czasu). To oczywiście przeniesienie pewnego ryzyka z Łotwy do Frankfurtu, dlatego ECB chcąc tego uniknąć pisze dzisiaj Łotwie, że sama powinna coś z tym zrobić. I Łotwa właśnie robi - wchodzi do strefy euro, aby zyskać bezpieczeństwo pod skrzydłami ECB. To dla niej kolosalna korzyść. W przypadku Polski tej korzyści by nie było, bo my w ogóle nie mamy takiego problemu. Dlatego wchodzenie akurat Łotwy do strefy euro ma znacznie więcej sensu niż wchodzenie na przykład Polski.

Inne uwagi ECB pod adresem Łotwy też są bardzo ciekawe:


Teraz proszę się zastanowić, które z tych skierowanych do Łotwy uwag możnaby również skierować w stronę Polski. Czy Polska z długiem publicznym w okolicach 55% PKB musi kontynuować szeroko zakrojoną konsolidację fiskalną ? Czy jesteśmy zabezpieczeni przed wzrostem jednostkowych kosztów pracy i utratą konkurencyjności ? Czy Polska potrzebuje poprawy jakości instytucji i zarządzania ?  Ile razy tak wychodzi ? :)

Jak będzie trzy razy "nie', wtedy być może będziemy mogli wchodzić do strefy euro. Łotwa może wchodzić wcześniej, bo przynajmniej jej system bankowy na tym niewątpliwie skorzysta.

Ameryka wygrywa, Europa przegrywa



Im bardziej Europa zapada się w recesję, tym bardziej wyraźna staja się różnica pomiędzy kondycją gospodarczą w strefie euro i w USA. Wykres, który tę różnicę pokazuje najlepiej wygląda tak:



Wykres znalazłem we wpisie na blogu True Economics. A autor wpisu dr Gurdgiev wziął sobie z kolei ten wykres od ekonomisty banku Natixis, czyli stąd.

Rozjechanie się Europy i USA jest ewidentne. Ciekawe jest to na ile sposobów można to wytłumaczyć. Dr Gurdgiev pisze, że to dlatego, że Europejczycy postanowili ograniczać deficyty budżetowe głównie przez podnoszenie podatków, a nie przez cięcie wydatków.


Wyższe podatki, to mniej pieniędzy w kieszeniach obywateli, stąd spadek popytu wewnętrznego. Czyli, że gdyby podatków nie podnosić, a obniżać wydatki budżetowe, to byłoby lepiej. Głównym powodem recesji w Europie są więc wywołujące deficyt zbyt wysokie wydatki budżetowe. Ale pan z Natixisa wskazuje na coś innego.


W tej interpretacji USA mają się lepiej, bo pozwoliły sobie na większy deficyt budżetowy, a różnica pomiędzy USA a Europą zaczęła się szybko powiększać w momencie w którym Europa zaczęła walczyć z deficytami wprowadzając środki oszczędnościowe (zarówno podwyżki podatków jak i cięcia w wydatkach). Głównym powodem recesji w Europie nie jest więc to, że wydatki budżetowe są zbyt wysokie, ale to, że się je zbyt szybko zmniejsza. Dwa diametralnie różne wnioski płynące z tej samej obserwacji. Czyli piękno ekonomii :)

Ciekawe jest też to, że obydwaj panowie piszą tylko o polityce fiskalnej pomijając politykę monetarną. A przecież chyba główną różnicą pomiędzy USA a strefą euro w latach 2009-2013 jest różnica w zachowaniu banków centralnych. FED „drukuje” pieniądze jak szalony, ECB jak do tej pory się przed tym powstrzymuje (poza krótkimi epizodami z podtrzymywaniem obligacji Włoch, Hiszpanii, Irlandii i Grecji na rynku).

Zresztą to nie jedyna i nie najważniejsza różnica pomiędzy FED i ECB. FED działa odważnie, ma pełne poparcie rządu USA, ma spójną politykę informacyjną i stara się bardzo jasno tłumaczyć co będzie robić w przyszłości i na jakich warunkach. Dzięki temu firmy i banki mogą próbować planować swoje biznesy, co jest warunkiem jakiejkolwiek aktywności gospodarczej i podejmowania jakichkolwiek inwestycji. Mówiąc inaczej, firmy i banki mogą się uspokoić, przestać bać i zająć swoją robotą. Spokój w bankach przekłada się na lepszą politykę wobec kredytobiorców i jakoś to się tam zaczyna kręcić.

ECB z kolei działa bardzo niespójnie, w permanentnym konflikcie na linii Niemcy –Południe. Konflikt ten jest jawny, w 2012 dochodziło nawet do tego, że szef Bundesbanku w prasie otwarcie krytykował szefa ECB. ECB działa też w znacznie trudniejszych warunkach prawnych. Niektóre operacje, których FED może dokonywać dla ECB są niedostępne, bo są zakazane w unijnych traktatach. ECB działa na bardziej zróżnicowanym, niejednolitym rynku, na którym mamy obligacje kilkunastu różnych państw, z różnymi ratingami, deficytami i zadłużeniem. ECB działa też w sytuacji w której politycy ciągle zapowiadają jakieś zmiany, jakieś reformy, ale potem ich nie realizują. W efekcie ECB sam nie wie co będzie za kilka lat. Nie wie nawet tego, z ilu państw będzie się składał obszar, na którym prowadzi swoją politykę. Tym samym nie jest w stanie prowadzić żadnej spójnej polityki informacyjnej, nie jest w stanie niczego przewidzieć, ani odpowiedzialnie założyć. Czyli nie jest więc w stanie uspokoić nikogo. A niepewność sprzyja recesji. Moim zdaniem to jest główna przyczyna różnicy pomiędzy USA, a Europą. Co gorsze, jest to różnica nieusuwalna.

Nowy argument przeciw wchodzeniu do strefy euro



Ciemne siły antyunijne, które nie chcą zjednoczonej, w pełni zintegrowanej Europy znów pokazują swoje groźne oblicze. Tym razem próbują udowodnić, że Polska nie powinna wchodzić do unii bankowej, bo jej się to nie opłaca:



Chodzi o unię bankową, czyli nowy pomysł, aby wszystkie kraje strefy euro, a także ochotników z poza strefy ( ale z UE) objąć wspólnym, jednolitym, centralnym nadzorem bankowym. Ma tu uprościć reagowanie w sytuacji w której trzeba będzie jakieś duże unijne banki ratować z opresji. Z punktu widzenia samej Unii pożyteczny pomysł. Co ważne, wkrótce unia bankowa ma być elementem nieodłącznym strefy euro, czyli Polska wchodząc za kilka lat do strefy euro nie może nie wejść do unii bankowej. Tymczasem okazuje się, że dla nas będą to głównie koszty. Korzyści nie będzie, bo w Polsce nie ma banków uważanych przez Unię za superważne, czyli lepiej chronione pod unią bankową



No i jeszcze z tego samego źródła, bardzo ciekawa tabelka. Zestawienie krajów UE uszeregowanych według potencjalnych korzyści z unii bankowej.


Jak widać Polska jako duży kraj, będzie musiała płacić dużo, a z drugiej strony jako kraj z relatywnie niewielkimi bankami, nie będzie miała z tego żadnej potencjalnej korzyści. Gorzej wygląda to tylko dla Niemiec, które wprawdzie mają trzy duże banki, ale jako kraj największy muszą dopłacić do unii bankowej zdecydowanie największe ze wszystkich. No ale dla Niemców ponoszenie kosztów związanych z dalszą integracją strefy euro ma sens polityczny. Swoją drogą bardzo ładnie w tej tabelce widać jak bardzo skorzystałaby finansowo strefa euro, gdyby przystąpił do niej kraj tak duży jak Polska. Jak bardzo swoimi składkami odciążyłaby największych sojuszników Niemiec takich jak Finlandia, Holandia czy Słowacja. Algorytm podziału kosztów unii bankowej jest taki sam jak podział kosztów utrzymywania ECB, a więc stosowano by go także w przypadku jakichś kolejnych bailoutów w strefie euro. Wyraźnie widać, że Polska byłaby jednym z większych sponsorów takich akcji – większy udział w kapitale ECB mieliby tylko Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania. Oczywiście gdyby trzeba było ratować Włochów i Hiszpanów, to te kraje z puli sponsorów by wypadły, bylibyśmy więc wśród trzech największych sponsorów utrzymujących kraje południa. Warto o tym pamiętać.

A kto to w ogóle takie okropne i niewygodne rzeczy pisze ? Uwaga, niespodzianka. To… Biuro Analiz Sejmowych.

Eurosceptyczny Narodowy Bank Polski

Narodowy Bank Polski zachował się dziś wyjątkowo niezależnie od rządu. W dniu, w którym Donald Tusk wychwalał w Estonii zalety przebywania w strefie euro (pomimo tego, że Estonia jest w strefie euro dopiero 2 lata. WGrecji po 2-ch latach w strefie też wszyscy myśleli, że to świetny pomysł) NBP w swoim raporcie o inflacji publikuje takie rzeczy:



Oczywiście dla ludzi o otwartych głowach te wskazane w tekście przyczyny kryzysu w strefie euro są znane od dawna. Ale są też tacy, którzy do dziś twierdzą, że przyczyną kryzysu w strefie euro było nadmierne zadłużenie, natomiast sama konstrukcja strefy jest okej i w związku z tym nic nam w niej nie grozi, jeśli tylko będziemy pilnować wskaźników. Dlatego to krótkie wyjaśnienie ze strony instytucji tak szacownej jak NBP jest bardzo cenne. A NBP na tym nie poprzestaje. W raporcie mamy opis pewnego eksperymentu, który miał sprawdzić, czy w strefie euro jako efektywnego narzędzia polityki monetarnej można używać wskaźnika LtV dla kredytów hipotecznych. Każdy, kto ma kredyt wie o co chodzi - LtV, czyli loan to value, czyli stosunek wartości kredytu do wartości nieruchomości za ten kredyt kupowanej. Im wyższa dopuszczalna wartość LtV tym większych kredytów banki mogą udzielać. W Polsce w pięknych czasach hossy ten wskaźnik często przekraczał 100% - brało się kredyt na 100% wartości nieruchomości i jeszcze na meble i remont łazienki. Wracając do sedna, NBP o wykorzystywaniu LtV w strefie euro pisze tak:



Aby móc politykę "dostosować do specyficznej sytuacji w danym kraju" najlepiej oczywiście, aby decyzje były podejmowane przez osoby i instytucje z tego właśnie kraju. W konkretnym przypadku LtV to decyzje podejmowane przez nadzór bankowy. A strefa euro właśnie zmierza w kierunku ujednolicenia i przesunięcia nadzoru bankowego ze szczebla krajowego na poziom ogólnounijny. Czyli taki, z którego trudniej cokolwiek "dostosować do specyficznej sytuacji w danym kraju". Czy więc to, co dziś publikuje NBP to głos przeciwko wchodzeniu do strefy euro z jednolitym nadzorem bankowym ?  Euroentuzjastycznie mi to nie brzmi.

O rozpadzie strefy euro raczej można już zapomnieć

Wybory w Holandii wygrały partie prounijne. Wygrały w sposób przygniatający. Wg ostatnich exit polls do 150-osobowego parlamentu wchodzi 41 osób z partii rządzącej, do tego 40 osób z socjaldemokracji, która była opozycyjna, ale też popiera kierunek prounijny. Partie, które próbowały wygrać usiłując zamienić wybory w plebiscyt " za czy przeciw unii fiskalnej" "za czy przeciw ratowaniu Grecji" itd, przegrały z kretesem, chociaż do niedawna w sondażach były bardzo wysoko. Dwie główne mainstreamowe partie mogą utworzyć koalicję z komfortową większością, coś na zasadzie wielkich koalicji CDU-SPD z Niemiec.

Wybory w Holandii były ważne z punktu widzenia rynków finansowych, bo Holandia to jedno z ostatnich państw w Europie z najwyższym ratingiem, a przez najważniejszy obok Niemiec gwarant wszystkich programów pomocowych i ratunkowych wobec państw południa Europy. Gdyby władzę w Holandii przejęły partie antyunijne, Niemcom do pomocy na trudnej europejskiej scenie zostaliby już tylko Finowie i Austriacy. Byłby to dla nich kolejny duży cios po porażce Sarkoziego we Francji. Ale partie skrajne wybory w Holandii jednak przegrały.

Moim zdaniem to pokazuje, że ryzyko polityczne w Europie nie jest aż tak duże. Scenariusz, w którym rządzący zaciskają ludziom pasa, aby ograniczać dług publiczny, po czym społeczeństwa niechętne reformom wybierają antyunijnych populistów, którzy z kolei rozwalają Unię Europejską, na razie się nie realizuje. W Grecji to nie Syriza wygrała wybory, a trudna prounijna koalicja trwa już parę miesięcy. W Niemczech CDU Angeli Merkel ma sondażach rekordowe, bliskie 40% poparcie, chociaż wielu analityków prognozowało, że Angela robiąc ustępstwa na rzecz południa Europy mocno straci w sondażach. Nic takiego się nie dzieje. Nawet w Hiszpanii premier Rajoy wprawdzie traci w sondażach, ale ciągle jest w nich na prowadzeniu, gdyby zrobił przedterminowe wybory, to powinien je wygrać. Pomimo rekordowego bezrobocia i coraz głębszej recesji. Swoją drogą, ciekawe jak mu pójdą przyspieszone właśnie wybory lokalne w regionie Galicji 21 października.

Skoro ryzyko polityczne nie jest aż tak duże, to rynek zmniejsza jego wagę w wycenach. To moim zdaniem jedna z przyczyn trwających ostatnio na giełdach wzrostów. Oczywiście najważniejsza dla giełd jest i będzie postawa ECB, ale okazuje się, że sytuacja polityczna w Europie nie stanowi aż tak dużego problemu jak się wcześniej obawiano. Czyli z jednej strony ECB demonstruje determinacje w podtrzymywaniu strefy euro, a z drugiej strony politycy chcący zmienić skład strefy euro, albo chcący jej rozpadu, nie dochodzą do władzy.   

Kolejny duży sprawdzian polityczny w strefie euro to przyszłoroczne wybory parlamentarne we Włoszech (kwiecień 2013). Wcześniej, już w październiku będziemy mieć wybory w Czechach i na Litwie, w listopadzie Słowenia wybiera prezydenta, w grudniu Rumunia ma wybory parlamentarne. Ale te kraje oczywiście nie mają takiego znaczenia dla rynków, co Holandia, czy Włochy.

Unijny szczyt prawie jak piłka nożna

Hiszpania i Włochy wygrały, Niemcy musiały ustąpić. Ma być kasa z europejskich funduszy idąca bezpośrednio do banków jak chciała Hiszpania, pożyczka z ESM nie będzie uprzywilejowana, chociaż wcześniej chciały tego Niemcy, EFSF ma stabilizowac rynki, tak jak chciały Włochy


To stanowisko po szczycie strefy euro, który trwał mniej więcej do 4:30 nad ranem. Potem, w ciągu dnia pojawiło się sporo wątpliwości:

- bezpośrednie dokapitalizowanie banków będzie możliwe dopiero po ustanowieniu unijnego nadzoru bankowego, a nie wiadomo kiedy to się stanie. W stanowisku jest mowa o tym, że Komisja Europejska ma przygotować propozycje, a szczyt unijny ma je przyjąć do końca roku. Nie ma ani słowa od kiedy wspólny nadzór bankowy miałby funkcjonować

- bezpośrednie dokapitalizowanie banków będzie możliwe po spełnieniu pewnych warunków. Nie jest napisane jakich konkretnie warunków. Możliwe, że Niemcy zgodziły się na ogólną ideę, po czym sprawią, że pozostanie ona martwa na poziomie szczegółowych wytycznych ustanawiając warunki nie do spełnienia

- pomoc dla Hiszpanii z ESM nie będzie uprzywilejowana, ale sam ESM jeszcze nie istnieje i nie wiadomo dokładnie kiedy zacznie działać, bo to zależy od procesów ratyfikacyjnych w wielu krajach strefy euro.

- żadne z tych rozwiązań nie odnosi się do fundamentalnego problemu: skąd wziąć wzrost gospodarczy na południu Europy

Rynki jednak wątpliwościami będą się zajmować kiedy indziej, dziś wpadły w euforię. Indeks giełdy niemieckiej poszedł w górę o 4,2%, we Francji mieliśmy wzrost o 4,5%, w Hiszpanii o 5,6%, a we Włoszech o 6,6%. Nasz WIG20 na tym tle wypadł blado, bo urósł tylko o 1,7%. Takiego dnia na giełdach w Europie już dawno nie było. 

Słowacja 3,05%, Polska 4,72%, czyli korzyści ze strefy euro

Słowacja sprzedała dziś obligacje. Dokładniej obligacje dwuletnie, zerokuponowe (czyli takie gdzie całe odsetki wypłaca się na samym końcu a nie w międzyczasie), za 305,2 mln EUR. Popyt na aukcji sięgnął 530,2 mln EUR,a rentowność obligacji na aukcji to 3,047%. Dokładnie takie same obligacje, też dwuletnie, też zerokuponowe, sprzedawała w ubiegłym tygodniu Polska. Sytuacja na rynkach finansowych była taka sama jak dzisiaj. Tymczasem Polska swoje obligacje sprzedała z rentownością 4,724%.

Sikorski, Nowa Europa i jeden element brakujący

Wczorajsze wystąpienie ministra Sikorskiego w Berlinie było super. Moim zdaniem to był najlepszy tekst polskiego polityka od wielu lat, bijący na głowe nie tylko wszystkie dotychczasowe wypowiedzi Tuska i Kaczyńskiego, ale także te ze strony Sarkoziego, Merkel, czy Barroso. Tekst był dobry, bo zawierał propozycje rozwiązań dotyczących samego sedna problemu Unii Europejskiej, czyli jej ustroju politycznego. Sugestie wyborów powszechnych lidera Unii Europejskiej i w części ogólnoeuropejskich wyborów do europarlamentu, to pomysły, które moim zdaniem są konieczne do tego, aby Unia Europejska przetrwała jako organizm naprawdę zintegrowany. Napisałem zresztą o tym już sporo jeszcze we wrześniu. To, co wydaje mi się niezbędne jest praktycznie zbieżne z tym co mówił minister Sikorski. Brakuje mi w jego wystąpieniu jednej tylko rzeczy, bez której jednak integracja polityczna unijnych instytucji będzie bardzo trudna. Nie chce mi się przepisywać tego samego tekstu 2 miesiące później, więc po prostu wklejam tu odpowiedni fragment, tego co pisałem we wrześniu:


Jeśli Sikorski, Tusk, Merkel, Sarkozy i inni naprawdę chcą ocalić Europę przed dezintegracją i naprawdę chcą uczynić z niej federację ( innych docelowych wyjść chyba nie ma, albo jedno albo drugie ), to nie ma na co czekać. Na najbliższym kongresie Europejskiej Partii Ludowej powinna zapaść decyzja o rozwiązaniu wszystkich partii krajowych ją tworzących i powołaniu w ich miejsce Europejskiej Partii Ludowej. To samo powinna zrobić lewica i partie liberalne. Kryzys finansowy w Europie, jak prawidłowo wskazuje Sikorski bierze się przede wszystkim z utraty wiarygodności przez instytucje unijne na rynkach finansowych. Kryzys się nie skończy, dopóki ta wiarygodność nie zostanie zbudowana na nowo. Na nowo, czyli inaczej niż do tej pory.