Albo biedniejemy albo oszczędzamy.



Istnieje w ekonomii taka zasada, że im więcej mamy pieniędzy, tym mniejszy w naszych wydatkach udział wydatków na żywność. Nazywa się to prawo Engla. Najbiedniejsi prawie wszystko musza wydawac na jedzenie. Ci bogatsi po zaspokojeniu potrzeb żywnościowych nadal mają pieniądze, które wydają na inne rzeczy, więc udział żywności w ich wydatkach jest zdecydowanie mniejszy. Tym mniejszy im człowiek bogatszy.   


To, co dotyczy ludzi dotyczy też całych społeczeństw. W tak zwanych koszykach inflacyjnych państw biedniejszych żywność często zajmuje nawet około 50%. W krajach najbogatszych to zdecydowanie mniej, na przykład około 20%. Rok temu bardzo wyraźny wzrost cen żywności na całym świecie spowodował wybuch zamieszek i rewolucji właśnie w tych państwach, w których udział żywności w koszyku inflacyjnym jest stosunkowo wysoki ( Tunezja, Egipt, Chiny ).  Zresztą co tam współczesne zamieszki. Przecież zdecydowana większość tak zwanych niepokojów społecznych w PRL następowała właśnie po podwyżkach cen żywności. Podwyżki cen innych towarów aż takiej wściekłości w narodzie nigdy nie powodowały.

Bo wtedy Polska była krajem bardzo biednym, w którym udział żywności w koszyku inflacyjnym był równie wysoki, jak dzisiaj w Egipcie czy Tunezji. Jednak czasy się zmieniły i teraz Polska systematycznie się bogaci. Wzrostowi dochodu narodowego towarzyszy systematyczny spadek udziału żywności w koszyku inflacyjnym. Statystyczny Polak jest coraz bogatszy, po najedzeniu się zostaje mu w portfelu coraz więcej pieniędzy. A potem przychodzi 2012 i nagle taką mamy niespodziankę:


To zmiany w koszyku inflacyjnym opublikowane dziś przez GUS. Urząd przelicza to raz w roku na podstawie szeroko zakrojonych badań pokazujących na co tak naprawde Polacy wydają pieniędzy. No i klops, bo w tym roku udział żywności w koszyku rośnie – z 24% do 24,2%. Do tego, o zgrozo, rośnie udział wydatków na alkohol i papierosy z 5,7% do 6,1%. Do tego rośnie udział wydatków na zdrowie, użytkowanie mieszkania i nośniki energii. Czyli więcej wydajemy na jedzenie, leki, prąd i gaz, papierosy i alkohol. Z kolei mniej wydajemy na hotele i restauracje, odzież i obuwie, wyposażenie mieszkania. Czyli maleje w naszych wydatkach udział rzeczy bardziej typowych dla bogatych, którzy częściej jadają w restauracją, częściej kupują nowe ubrania, nowe meble do domu i zdarza im się podróżować i mieszkać w hotelach.

Ewidentnie zmiany w koszyku inflacyjnym w tym roku wyglądają tak, jakbyśmy zbiednieli, co samo w sobie jest bardzo ciekawą obserwacją. No chyba, że nie zbiednieliśmy tylko nagle zaczęliśmy na potęge oszczędzać i liczyć się z każdym groszem. Ta druga opcja jest lepsza.  

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

http://biznes.onet.pl/do-polski-wrocila-polowa-emigrantow-nieliczni-z-po,18563,5050041,1,news-detal

polecam komentarze emigrantów

Anonimowy pisze...

Alaska Highway – powstała w 1942 roku droga lądowa, część Autostrady Panamerykańskiej.
Długość tej autostrady wynosi 2237 km (1390 mil).
Alaska Highway została wybudowana w całości w roku 1942 (od 8 marca do 28 października) przez Armię Amerykańską i pracujących na jej rzecz kontraktorów w celach zaopatrzeniowych.

biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne u nas by taki odcinek budowali 50 lat

Anonimowy pisze...

Peru

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/c0/Panamericana_Peru_Pacasmayo.JPG

Ekwador

http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Carretera_Panamericana_Ecuador.jpg&filetimestamp=20110116062259

polska

http://i2.pinger.pl/pgr160/f01dda7f00009e9f4a570ac6


banda nieudaczników i złodziei!

Anonimowy pisze...

JAKI KRAJ TAKI OBYCZAJ

W ostatnich latach II RP budżet funduszu drogowego wynosił ok 31 mln złotych z czego 25,5 mln szło na spłatę rat i odsetek od kredytów. Pod koniec lat 30. jedynie 7 proc. dróg krajowych miało nawierzchnię w pełni przystosowaną do ruchu samochodowego. W Danii współczynnik ten sięgał 100 proc., we Francji – 90 proc., w Niemczech – 70 proc., nawet w Czechosłowacji połowa dróg pokryta była asfaltem. Dysproporcje wciąż się pogłębiały: w przeliczeniu na kilometr istniejących dróg Polska wydawała na konserwację i budowę nowych tras 2,5 tys. zł, Niemcy w przeliczeniu ponad 10 tys. zł, a Czechosłowacja ponad 13 tys. zł.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/historia/1517566,1,w-ii-rp-tez-mielismy-problem-z-drogami.read#ixzz1p5TpQAqr

Anonimowy pisze...

Rozpoczął się okres – jak pisała prasa – propagandy drogowej. Nawet ukończenie niewielkiego odcinka szosy, jak np. trasa Kraków–Wieliczka, stawało się pretekstem do podniosłej uroczystości. Minister przecinał wstęgę, biskup święcił świeży asfalt, dziewczęta w ludowych strojach prezentowały pokazy tańców, przedstawiciele lokalnych władz przemawiając dziękowali i sławili gospodarność rządu.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/historia/1517566,2,w-ii-rp-tez-mielismy-problem-z-drogami.read#ixzz1p5XP7Sk5

SKAD MY TO ZNAMY HAHAHAHA

Anonimowy pisze...

My oszczędzamy/ wydajemy bardziej rozsądnie. Przestaliśmy łazić po knajpach (pełnych gluta sodu), ciuchy kupujemy, kiedy sa potrzebne, a nie bo sa nowe. Nie z ubożenia, ale z zastanwowienia się, czy to ciągłe kupowanie jest fajne. Dla mnie kupowanie drogich rzeczy, bo sa, jest niemoralne. Więcej dajemy charytatywnie.