Niesamowite przygody Wiktora Orbana (które skończą się smutno)

Początek roku 2012 na rynkach zdecydowanie należy do Węgier. Ich waluta jest rekordowo słaba, a obligacje szybko tanieją. Ich rentowność przekroczyła dziś 11%. Jeśli pozostanie na tym poziomie, Węgry będą skazane albo na bankructwo, albo na ratowanie się pieniędzmi z MFW. Dziś Węgrzy zadeklarowali chęć rozmów z MFW, ale problem polega na tym, że ich premier, Wiktor Orban wcześniej osobiście takie rozmowy zrywał, więc dziś w świecie finansów Wiktorowi Orbanowi nikt już nie wierzy.


Problemy Węgier są ściśle związane z polityką. Ewidentnie Wiktor Orban i jego partia Fidesz uwierzyli, że po przygniatających zwycięstwach w wyborach parlamentarnych w 2010, a także tych do parlamentu europejskiego w 2009, gdzie uzyskali najlepszy wynik w Europie (56,4%), mają mandat od narodu do tego, żeby móc zrobić wszystko. Socjalistyczni poprzednicy Orbana doprowadzili w 2008 kraj na krawędź bankructwa i od tamtej pory gospodarka węgierska tak naprawdę nie doszła jeszcze do siebie. Pod koniec 2008 Węgry dostały 20 mld EUR kredytu z MFW, ale pod warunkiem przeprowadzenia trudnych politycznie reform. Fidesz w 2010 zerwał umowę z MFW, po czym zaczął reformować gospodarkę po swojemu. Nałożył całą masę nowych podatków, np. na sieci handlowe, na banki, w zeszłym roku zlikwidował system emerytalny i przejął oszczędności z węgierskich OFE ( dzięki czemu węgierski budżet w 2011 jednorazowo zanotował nadwyżkę, a nie deficyt). Z drugiej strony obniżył poziom podatków dochodowych. Wzrostu gospodarczego to jednak nie pobudziło. Inwestorzy zagraniczni na wszystkie te posunięcia nie reagowali, forint nie radził sobie wyjątkowo dobrze, ale nic groźnego się nie działo.

Węgrzy kilka lat temu, podobnie jak Polacy zakochali się w kredytach hipotecznych we franku szwajcarskim. Z tą różnicą, że skala zjawiska u nich była kilka razy większa niż u nas. Kiedy pół roku temu CHF zaczął bić rekordy u nas był to powód do niepokoju i snucia pesymistycznych wizji, ale na Węgrzech było to realne zagrożenie dla stabilności całego systemu finansowego. W obliczu takiego zagrożenia ich rząd zareagował fatalnie, usztywniając ustawowo kurs CHF przy spłatach kredytów. Wprowadził więc rozwiązanie korzystne dla zadłużonych, ale kosztem banków – głównie zagranicznych. To już kapitał zagraniczny poruszyło. Zaczął się odwrót od forinta i od węgierskich obligacji. Rząd próbował łagodzić te trendy powracając do rozmów z MFW. Orban po półtora roku robienia wszystkiego po swojemu, w listopadzie zdawał się rezygnować z własnej drogi i wracać do bardziej standardowych metod, czyli do ratowania wiarygodności kraju pieniędzmi z MFW. Potem jednak się okazało, że to tylko gesty na pokaz, a w tym samym czasie przygotowano zmianę ustawy o Narodowym Banku Węgier, która nieco zmienia usytuowanie ustrojowe węgierskiego banku centralnego. Tak właściwie zmienia się głównie to, że premier będzie mógł mianować jednego z wiceprezesów banku (do tej pory robił to prezes banku). Niby nic wielkiego i zapewne nikt by się tym bliżej nie zainteresował, gdyby nie to, co Orban zrobił bankom na Węgrzech wcześniej i gdyby nie jego otwarty wielomiesięczny konflikt z prezesem banku centralnego. W takich okolicznościach nowelizacja ustawy wzbudziła protesty Europejskiego Banku Centralnego, a przede wszystkim MFW.

Skoro szanse na pieniądze z MFW maleją, to nasila się wyprzedaż forinta i węgierskich obligacji. Ich rentowność dziś przekraczała 11%. Koszt ubezpieczenia się przed niewypłacalnością Węgier, czyli CDS to już blisko 7,5% (dla Polski to obecnie okolice 3%, Chorwacja, której jeszcze nie ma w UE ma 5,75%, a Turcja 3,25%)

W tej sytuacji dzisiaj Węgrzy znów zaczęli mięknąć. I dziś o 10 rano posypali głowę popiołem:



I co dalej ? W związku z poprzednimi woltami Orbana, tym razem rynek podchodzi do tego z rezerwą. Ekonomista z Royal Bank of Scotland cytowany przez FT Beyond brics pisze, że w końcu Węgry dostaną pieniądze z MFW, ale wcześnie przejdą przez piekło:


Nomura pisze jasno, że ruchy Węgier to taktyka, ściema i PR. W związku z tym aby Orbana faktycznie przymusić do współpracy, będą potrzebne kolejne "price action". Czyli forint raczej będzie jeszcze tracił na wartości :



A Barclays swoją notkę zatytułował „No real turning point yet” czyli także pozostaje nieufny.

Węgierska delegacja jedzie do Waszyngtonu na rozmowy z MFW 11 stycznia. Rozpoczęcie negocjacji w sprawie pomocy finansowej zapewne pomoże forintowi, tak jak dzisiaj pomogły wypowiedzi ministra Fellegi, ale poziom nieufności rynku w stosunku do Orbana jest tak duży, że trwała poprawa notowań forinta i węgierskich obligacji jest dziś mocno wątpliwa. 

Orban demonstracyjnie zerwał kontakty z MFW rok i osiem miesięcy temu. Potem narobił sobie wrogów we wszystkich możliwych zagranicznych instytucjach finansowych, chyba zapominając, że jego państwo jest u nich dość mocno zadłużone. Jakoś dawał sobie radę przez blisko 2 lata, ale w 2012 zapewne do niego dotrze, że jak się chce być najbardziej niezależnym, suwerennym i niepodległym na świecie to najpierw trzeba pospłacać swoje długi. Kiedy się jest dłużnikiem, to się nie fika do wierzycieli, bo wierzyciele dłużnikowi mogą wtedy zrobić krzywdę. W przypadku Orbana będzie to krzywda na własne życzenie.Być może czeka go upokorzenie porównywalne z tym, przez które przeszli Berlusconi i Papandreu. Tyle, że akurat on zasłużył na nie znacznie bardziej, niż tamci.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Panie Rafale, trzeba coś zrobić z Pana blogiem...
Pisze Pan w sposób tak profesjonalny, obrazowy, pełny pasji i ciekawy, że ten blog musi być rozpropagowany i szerzej znany!!!
Patrząc po ilości komentarzy, blog mogło by czytać więcej osób.
Bardzo trudno trafić w sieci na tak rzeczowy opis zjawisk jaki jest u Pana.
Tak sobie pomyślałem, że może Pański blog skorzystał by np na przyłączeniu się do projektu Tomasza Lisa i Tomasza Machały? Co Pan o tym myśli?
Życzę powodzenia i czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy.
WJ

Anonimowy pisze...

Bardzo proszę nie łączyć się z żadnym politycznym projektem( a takim jest projekt T. Lisa).Pana blog jest znany i czytany ! Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Lepiej być kapitanem małego statku, niż marynarzem na wielkim okręcie.

Anonimowy pisze...

Tu nie chodzi o bycie jakimś kapitanem ale o ilość czytających...

Mrt pisze...

blog do rzeczy i na temat