Problem z prądem

Mało jest dóbr i towarów, które tanieją w Polsce tak szybko jak energia elektryczna. Oto najciekawszy moim zdaniem wykres z opublikowanego dziś raportu kwartalnego warszawskiej giełdy, która jest właścicielem Towarowej Giełdy Energii:




Indeks IRDN to indeks rynku energii elektrycznej liczony jako średnia ze wszystkich transakcji zawartych danego dnia. Średnia cena megawatogodziny w pierwszym kwartale wynosiła 162 PLN i była o 14,7% mniejsza ni rok wcześniej. W drugim kwartale ta cena to już tylko 151 PLN i jest to o 13,2% mniej niż rok wcześniej.Szkoda, że to tylko rynek hurtowy. Bo rachunki za prąd chyba nie są o kilkanaście procent niższe niż rok temu.

Z drugiej strony ta szybko spadająca cena energii to główny powód problemów ze znalezieniem finansowania i partnerów do budowy elektrowni atomowej, czy choćby budowy nowych dużych bloków węglowych w elektrowni Opole. Nikt na rynku nie wyłoży dużych pieniędzy na budowę urządzeń służących do produkcji czegoś, co tak bardzo tanieje.

Katastrofa budżetowa, której nie ma



Najnowsza mądrość ludowa głosi, że mamy katastrofę budżetową. Wiadomo – deficyt w budżecie jest tak horrendalnie wysoki, a dochody z podatków o tyle niższe od zakładanych, że aż trzeba nowelizować budżet i zlikwidować progi ostrożnościowe, co dowodzi tego, że katastrofa jest.

Rzeczywisty obraz finansów publicznych jest jednak nieco inny. Istnieje budżet państwa i deficyt budżetowy, ale także istnieje sektor finansów publicznych i deficyt tego sektora. Z punktu widzenia kondycji państwa i tego, czy jest katastrofa, czy jej nie ma, ważniejszy jest deficyt sektora, bo jest to pojęcie szersze – zawiera w sobie budżet państwa, ale także samorządy, także ZUS i NFZ i parę innych instytucji. Lamenty w sprawie katastrofy dotyczą miary węższej, czyli deficytu w budżecie, który jest gdzieś w okolicach 30 mld PLN. Tymczasem z opublikowanej przed weekendem informacji kwartalnej z MF wynika, że deficyt sektora finansów publicznych jest, a przynajmniej w pierwszym kwartale był, znacznie mniejszy



Jak to możliwe, że w pierwszym kwartale budżet miał 25 mld dziury, ale dziura w całym sektorze wynosiła zaledwie 6 mld ? Wygląda na to, że część sektora poza budżetem ma się znacznie lepiej niż sam budżet. A konkretniej, sektor został uratowany przez rosnące składki do ZUS. 



Dziura w budżecie wynika głównie z mniejszych wpływów z podatków VAT i akcyzowego. Z PIT tymczasem wpływa więcej niż w 2012. Składki ubezpieczeniowe są „podpięte” pod PIT, więc one też ładnie rosną. Do tego ta „pozabudżetowa” część sektora finansów publicznych znacznie ostrzej niż sam budżet ścięła wydatki:

Czyli przy słabych wpływach z VAT i akcyzy finanse państwa ratują nam samorządy wstrzymując inwestycje. Swoją drogą ten wątek Krajowego Funduszu Drogowego i długiej zimy też jest ciekawy.
Czy jeśli deficyt w pierwszym kwartale wyniósł zaledwie 6 mld PLN to znaczy, że problemu nie ma ? Niestety to nie jest takie proste. Pierwszy kwartał bowiem zawsze wygląda najlepiej:

 

Jak widać te szare słupki pokazujące wielkość deficytu zawsze w pierwszym kwartale są najmniejsze, a największe w kwartale czwartym. Dość udany (lepszy niż w 2010 i 2011) początek roku o niczym więc jeszcze nie świadczy. Ale oczywiście głosy o katastrofie budżetowej w świetle tych danych są grubo przesadzone.Jak pokazuje ta zielona linia na wykresie, w ujęciu rocznym deficyt sektora to wciąż okolice 4% PKB. Mniej więcej tyle samo, co w roku ubiegłym, blisko 2 razy mniej niż w 2010. Nic nadzwyczajnego, nic katastrofalnego.


PKB w pierwszym kwartale wzrósł o 0,5%, nie o 0,4% - GUS zrewidował dane

UWAGA UWAGA

PONIŻSZY WPIS ULEGA REWIZJI, W ZWIĄZKU Z CZYM PROSZĘ NA NIEGO NIE ZWRACAĆ UWAGI

gdyż dobrzy ludzie właśnie dali mi znać, że GUS wprawdzie mówił 15 maja o 0,4%, ale już 29 maja mówił o 0,5%, czyli rewizja była, ale dwa miesiące temu. Bardzo państwa przepraszam, na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że 29 maja byłem nad jeziorem. Pozdrowienia dla Magdy i Janka ;)








Produkt Krajowy Brutto w Polsce w pierwszym kwartale 2013 wzrósł o 0,5% rok do roku. Wprawdzie GUS w maju podawał, że mieliśmy wzrost tylko o 0,4%, ale w biuletynie opublikowanym dzisiaj są już inne liczby.

W maju było tak:


a dzisiaj już jest tak:


Czyli rewizja jest niewielka, ale dobrze, że w górę. W związku z tym, że jest ona tak mała, to na plan pierwszy wysuwa mi się inna sprawa. Problem z GUS, który kolejny już raz zmienia bardzo istotne dla rynków finansowych dane nie mówiąc o tym nikomu, nigdzie tego nie ogłaszając. Dość niepoważne zachowanie, a do tego także nieprofesjonalne od strony PR. Przecież z tego możnaby zrobić wydarzenie, konferencję - przecież jednak było lepiej niż myśleliśmy...no dobrze, może trochę mnie fantazja poniosła, ale jednak uważam, że oczekiwanie od GUS chociaż krótkiego, lakonicznego komunikatu o tym, że się zmieniło dane o wzroście gospodarczym w kraju, to nie jest oczekiwanie wygórowane.

P.S. sprawdziłem, że wartość nominalna PKB liczona w PLN się nie zmieniła, czyli rewizja dynamiki realnej musi wynikać ze zmiany deflatora PKB. Skoro dynamika realna PKB jest wyższa, to deflator musiał być niższy. Czyli w pierwszym kwartale byliśmy jeszcze ciut bliżej deflacji niż nam się to do tej pory wydawało. Oznacza to też, że rewizja danych nie cieszy ministra finansów, dla którego kluczowe jest PKB nominalne, wykorzystywane przy liczeniu relacji dług/PKB, a nie realne.

Nastroje konsumentów są najlepsze od ponad półtora roku

Jest kolejny argument za ożywieniem gospodarczym w drugim półroczu. GUS w piątek opublikował wyniki badań nastrojów konsumentów i wyglądają one dobrze. Badanie składa się z oceny tego jak jest teraz i jak będzie w niedalekiej przyszłości. Te drugie badanie jest moim zdaniem ważniejsze, bo konsumenci podejmują decyzje o tym co robić z pieniędzmi (wydawać, czy chomikować na czarną godzinę) bardziej w oparciu o to, czego oczekują w przyszłości. Okazuje się, że ten wskaźnik wygląda najlepiej od blisko dwóch lat:



Kształt tego wykresu przypomina mocno wykres polskiego PKB - dobre wyniki do połowy 2008, potem krach światowy i dołek kryzysu na wiosnę 2009, następnie odbicie i zupełnie niezły 2010, ciągle nienajgorszy 2011 i degrengolada roku 2012 sprowadzająca nas na początku 2013 z powrotem do rekordowo niskich poziomów z 2009. Ale od kilku miesięcy sytuacja stopniowo się poprawia. Polscy konsumenci nie byli tak optymistyczni jak obecnie od listopada 2011. Oczywiście można tu mówić tylko o optymiźmie względnym, bo wskaźnik przez cały czas jest poniżej zera, co oznacza, że ciągle mamy więcej pesymistów niż optymistów. Ale proporcje zaczynają się zmieniać na lepsze - a to w przeszłości wystarczyło, żeby rozruszać konsumpcję i co za tym idzie całą gospodarkę.

Lepsze nastroje możemy dodać do coraz lepszych ostatnio odczytów produkcji przemysłowej, lepszego PMI, coraz wolniej spadającego zatrudnienia i wolniej rosnącego bezrobocia (rok do roku), coraz mniejszego deficytu na rachunku obrotów bieżących, nadwyżki handlowej, odbijających w górę wpływów podatkowych do budżetu i dostajemy obraz gospodarki, która coraz ładniej wychodzi z dołka.