Heca z Krugmanem i wchodzeniem Polski do euro



Zaskakującym newsem dnia okazał się dzisiaj wpis noblisty –Paula Krugmana na swoim blogu w New York Timesie. Wpis o Polsce i o tym, że chce mu się walić głową w ścianę („It really does make you want to bang your head against a wall”)na wieść o tym, że Polska chce wejść do strefy euro. Jak rozumiem z rozpaczy. Mi najbardziej podoba się w tym tekście oczywiście wykres, bo jest wymowny


Bardzo ładnie tu widać jak bardzo ślamazarny jest klub do którego mamy się w przyszłości zapisać.
Oczywiście po tekście Krugmana natychmiast pojawiły się riposty, zmierzające do jednego. Otóż Krugman nie zrozumiał, że propozycja premiera dotycząca referendum w sprawie euro to nie jest przejaw chęci wejścia do strefy, tylko wręcz przeciwnie – sposób na to, żeby tam nie wejść, albo przynajmniej to odwlec w czasie.


Przestrzegałbym przed takim bagatelizowaniem tej sprawy. No chyba, że to co mówił ostatnio w Sejmie minister spraw zagranicznych, to nieprawda. A mówił rzeczy bardzo ciekawe:


Kwestia domniemanych korzyści z wejścia do strefy euro, zarówno gospodarczych jak i strategicznych, to temat zasługujący na osobny wpis, który kiedyś popełnię. Na razie warto mieć nadzieję, że polskie władze będą trzymać się zdania „lecz tylko w taki sposób, który wzmocni gospodarkę” – bo takiego sposobu po prostu nie ma. Każde wejście do strefy euro gospodarkę osłabi, a nie wzmocni.

Najciekawszy w tym zamieszaniu wywołanym przez Krugmana jest głos jednego z polskich ekonomistów ukrywających się w sieci pod pseudonimem Barnejek. Wg niego polski rząd specjalnie teraz będzie mamił świat gadką o strefie euro, żeby podtrzymać wysokie notowania polskich obligacji:


A to ci dopiero heca, prawda ? :)  Oby Barnejek miał rację.

Różnica między Cyprem a Polską

Gdyby ktoś przejęty tym, co Unia wykonała na Cyprze chciał snuć wizję podobnie ponurej przyszłości w naszym kraju, to chciałbym uspokoić. Między nami, a Cyprem istnieje zasadnicza różnica dotycząca samego sedna problemu cypryjskiego. To sedno jest tutaj, w bilansie Laiki Banku:


Laiki Bank, który zostanie zlikwidowany, a stanowi kilkadziesiąt procent cypryjskiego systemu bankowego, miał na koniec września 2012 niecały miliard euro kapitałów własnych i na takiej bazie zbudował portfel aktywów o wartości ponad 30 mld EUR. PKB Cypru to jakieś 16 mld EUR. Czyli ten jeden bank był blisko dwa razy większy niż państwo w którym funkcjonował. Stosunek aktywów do kapitałów to 31 do 1. A na koniec 2011 to było 56 do 1. Przyznaję, że nigdy wcześniej nie widziałem banku z lewarem 56:1. To jest jakiś kompletny obłęd. Chyba nawet Amber Gold wyglądało pod tym względem lepiej. Swoją drogą proszę zauważyć, że depozyty w Laiki Banku w ciągu trzech kwartałów 2012 spadły z 20,2 mld EUR do 17,9 mld EUR czyli o ponad 11%. Byli więc tacy, którzy widzieli co się szykuje.Z drugiej strony nawet po tym spadku nadal wartość depozytów przekraczała 100% PKB Cypru.

Ale wracając do kwestii Polska to nie Cypr. U nich 31 do 1. A u nas:


U nas w całym systemie bankowym mamy blisko 150 mld PLN kapitałów, a aktywa to bilion 370 miliardów. Czyli lewar to 9 do 1. Czyli nasza bankowość jest naprawdę konserwatywna. U nas depozyty w całym sektorze bankowym to 939 mld PLN czyli niecałe 60% PKB.

Ale główna różnica między Polską a Cyprem polega na tym, że u nich jest, a raczej było 31:1, a u nas jest 9:1. W Polsce w najmniejszym stopniu nie ma więc tego problemu, który wywrócił Cypr do góry nogami.

Ostatnie godziny strefy euro, takiej jaką znamy



Trwa najważniejsze 48 godzin w dotychczasowej historii strefy euro. W Brukseli siedzi prezydent Cypru wraz z Lagarde z MFW, Barroso, Van Rompyem i Rehnem z Unii i Draghim z ECB i rozmawiają o warunkach na jakich Unia i MFW zgodzą się udzielić Cyprowi pomocy. Potem jeszcze ma być Eurogrupa, czyli ministrowie finansów strefy euro - na ten sam temat. Jeśli tej pomocy nie będzie, to jutro o północy ECB odcina cypryjskim bankom dostęp do gotówki, co będzie oznaczać albo bankructwo całego systemu finansowego na Cyprze, albo wyjście Cypru z strefy euro. Nawet jeśli pomoc będzie, to uchwalone już na Cyprze drastyczne ograniczenia w swobodzie przepływu kapitału oznaczają, że strefa euro się zmienia. Bo capital controls to jaskrawe zaprzeczenie najważniejszego fundamentu unii walutowej. Tak naprawdę oznacza to, że na Cyprze nie ma już unii walutowej (chociaż ciągle jest waluta euro), bo w unii walutowej musi być swoboda przepływu kapitału.

Sytuacja jest więc dramatyczna, bo możliwe, że stoimy u progu początku głębszego procesu dezintegracji strefy euro. Mnie w tym momencie najbardziej przeraża minister finansów Niemiec – Wolfgang Schaeuble. To moim zdaniem obok Mario Draghiego z ECB najważniejsza obecnie postać w Unii Europejskiej. Niestety postać negatywna. Zapadły mi w pamięć dwie wypowiedzi Schaeuble z ostatnich dni.  Schaeuble powiedział, że Cypr ma złą strukturę sektora bankowego i musi ją zmienić. Powiedział też, że Cypr musi zmienić „model biznesowy”. Oczywiście Schaeuble mówi prawdę. Faktycznie Cypr musi zmienić sporo, żeby stanąć na nogi. Nie wiem tylko po co on to mówi. Wydaje mi się, że obecnie na Cyprze sami doskonale o tym wiedzą. Nawet jeśli tego nie wiedzieli wcześniej, to dowiedzieli się w ubiegły weekend na posiedzeniu eurogrupy. Nie bronię ich, okej, są sami sobie winni,  ale każdy normalny polityk w Europie wie co to jest demokracja, parlament, debata parlamentarna, poczucie dumy narodowej itp. Jeśli więc już Cypr dostaje od Unii zadanie zrobienia czegoś, co od strony realiów polityczno-parlamentarnych graniczy z cudem, to takie wypowiedzi jak te ministra finansów Niemiec z pewnością zadania im nie ułatwiają. Okej, Unia jako sponsor może stawiać warunki. Ale po ich postawieniu nie musi dodatkowo utrudniać ich spełniania. Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś, po wstąpieniu Polski do strefy euro Wolfgang Schaeuble wychodzi i mówi „Polska ma zbyt duży udział kredytów walutowych w aktywach bankowych – muszą to zmienić”. I Eurogrupa mówi Rostowskiemu, że ma na to tydzień. Jaka byłaby reakcja w Polsce ? Oczywiście, my nie jesteśmy w sytuacji, w której nie przeżyjemy bez pożyczki z Unii, więc potencjalne stwierdzenia Wolfganga możemy kwitować ziewaniem, ale z drugiej strony czy Cypr naprawdę jest aż tak wyjątkowy ? Czy to jedyne państwo w Unii, które powinno „zmienić model biznesowy” ? Czy przypadkiem cała Unia nie powinna go zmienić na bardziej innowacyjno-konkurencyjno-rynkowy ? Czy prowadzona przez Niemców za ręke Unia nie jest aby w ostatnich latach najwolniej rozwijającym się miejscem na planecie ? Czy Niemcy zawsze spełniali wszystkie wymogi unijnych traktatów ? Czy w momentach, kiedy ich nie spełniali brali na siebie dodatkowe zobowiązania i natychmiast ponosili koszty dostosowania gospodarki ? Czy w takim razie jest coś, co uprawnia ich do pouczania innych, poza smutnym faktem, że mają więcej kasy niż inni ? Czy pouczanie innych z powodu posiadania większej kasy ma coś wspólnego z ideałami na których oparta jest Unia Europejska ? Jak to się ma do idei solidarności ? Czy dysproporcja w bogactwie wewnątrz Unii byłaby tak widoczna, gdyby nie polityka niskich stóp w ECB, która przez pierwsze lata XXI wieku ułatwiała reformowanie niemieckiej gospodarki, ale na południu Europy głównie napędzała bańki spekulacyjne ? Dlaczego Niemcy nie byli tak surowo jak dziś nastawieni do polityków południa 10 lat temu, kiedy ci zaczynali nieodpowiedzialne pompowanie długu publicznego ? Czy gdyby polityka ECB była dostosowana do potrzeb Hiszpanii, albo Włoch, a nie Niemiec, to Niemcy dziś mieliby jakąkolwiek podstawę do pouczania innych ? I do tego, żeby po narzuceniu innemu państwu programu reform potem jeszcze je dodatkowo utrudniać ? Chyba, że Niemcom chodzi o coś innego – może im chodzić o widowiskowe publiczne upokorzenie Cypru na zasadzie procesu pokazowego. Mogą oceniać, że ryzyko postawienia się Cypru i opuszczenia przez ten kraj strefy euro jest niewielkie, a co ważniejsze – rynki finansowe w ogóle nie reagują na taką perspektywę negatywnie. Jestem pewien, że rozmowy Unia – Cypr wyglądałyby zupełnie inaczej, gdyby notowania obligacji i indeksy giełdowe w Europie w ubiegłym tygodniu poleciałyby mocno w dół. Ale nie poleciały – czyli jest przyzwolenie na psychiczne znęcanie się nad Cyprem.

Zastanawiam się po co Niemcom ten proces pokazowy – czego oni tak naprawdę chcą na południu Europy ? Czy tylko uzdrowienia gospodarek ? Jeśli tak, to muszą być wyjątkowo uparci i ślepi, bo wszystkie ich recepty na południu prowadzą od trzech lat tylko i wyłącznie do głębszych recesji i większego bezrobocia. Ewidentnie to co sprawdza się w Berlinie nie sprawdza się w Madrycie. Obawiam się, że może chodzić raczej właśnie o kontrolowane utrzymywanie gospodarek południa w stanie, w którym będą one w sposób trwały uzależnione od łaski oraz widzimisię niemieckiego partnera z kasą. Innymi słowy – chodzi o zamianę strefy euro w niemiecką strefę wpływu. No bo chyba nie wierzą, że przerobią południowców mentalnie – to tak, jakby liczyć, że ci z południa zapomną o winie i przerzucą się na piwo i schabowego. Albo ujmując to bardziej ekonomicznie – obszar nieoptymalny z punktu widzenia unii walutowej przerobią na optymalny – siłą, szantażem i naciskiem. Oczywiście cały czas prowadząc politykę monetarną dostosowaną do tego co dzieje się na północy Europy, a nie na południu. Moim zdaniem strefy euro nie da się przerobić na obszar optymalny walutowo. Po prostu się nie da, bo się do tego nie nadaje.

Niemcy od stuleci są opętani wizją jednoczenia Europy, którą zawsze chcą realizować w mniej lub bardziej idiotyczny sposób. Sposób – na unię walutową – jest i tak dość mało radykalny jak na ich możliwości intelektualne, ale mimo to nadal idiotyczny. Oczywiście za każdym razem integracja ma przebiegać tak, żeby na końcu centrum zintegrowanej Europy było w Niemczech, ale koszty netto integracji pozostały na południu. Może dlatego nigdy im się to nie udaje. Tym razem też jednak mogą mieć problem. Polityka monetarna pod Mario Draghim nie jest już tak niemieckocentryczna jak w poprzednich latach (choć w sprawie Cypru jednak ECB zapowiedział odcięcie linii pomocowych), flagi niemieckie w Europie pali się tak często jak chyba nigdy dotąd, sytuacja przestaje się podobać nawet tradycyjnym sojusznikom Niemiec. Szef dyplomacji Luksemburga zabłysnął dziś stwierdzeniem, że Niemcy nie powinny się czepiać tego jak duży jest sektor finansowy na Cyprze, czy na przykład w Luksemburgu, bo nikt w Europie nie czepia się tego jak duży jest sektor motoryzacyjny w Niemczech. Oczywiście porównywanie przemysłu do banków jest trochę absurdalne, ale chodzi o to, że Niemcy zaczynają przegrywać swoją sprawę politycznie nie ze względu na meritum, a ze względu na styl. Ten styl właśnie może spowodować, że w najbliższych wyborach do Europarlamentu spory sukces w skali całej Unii odniesie jakaś ponadnarodowa partia wariatów typu Tsipras/Grillo, którzy z łatwością z użyciem Internetu mogą stworzyć ogólnoeuropejski ruch na „nie”. A potem rozwalić Unię od środka. Moim zdaniem jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko rozpadu strefy euro, jak dzisiaj, a jeśli do takiego rozpadu kiedyś dojdzie to głównym odpowiedzialnym za to będzie Wolfgang Schaeuble i jego metody. (chociaż merytorycznie ma rację, ale w życiu najczęściej mieć rację to za mało)

Największa zagadka statystyczna nadal aktualna

Nadal tego nie rozumiem, chociaż zapewne można uzasadniać to zjawisko wieloma mniej lub bardziej improwizowanymi hipotezami. Ale nigdy nie słyszałem naprawdę powaznego uzasadnienia tego fenomenu:



To dane z GUS dotyczące liczby nowonarodzonych dzieci w kolejnych miesiącach. Co miesiąc rodzi się ich w Polsce jakieś 30-35 tysięcy. Wyjątkiem zawsze jest grudzień. Oczywiście znam argument, że lepiej urodzić dziecko na początku stycznia niż na końcu grudnia, bo wtedy będzie w szkole najstarsze w klasie niżej, a nie najmłodsze w klasie wyżej itp, ale moment urodzin to chyba nie jest wydarzenie, którym można sterować na tyle, żeby je przesuwać o kilka dni. Wahnięcie grudnia w stosunku do innych miesięcy jest na tyle duże, że musiałoby to oznaczać doniesienie ciąży do stycznia przez wszystkie kobiety, które mają termin porodu nie tylko 30, czy 31 grudnia, ale wręcz w ciągu 4 - 5 ostatnich dni w roku. Zresztą masowe przesuwanie porodów na styczeń siłą rzeczy powinno powodowac odpowiednio większą liczbę w styczniu, a stycznie pod względem liczby urodzin mamy zupełnie przeciętne. Czyli to raczej nie to. No chyba, że ta bardziej świadoma część narodu, która rozmnaża się w sposób planowy wie, że nie należy tego robić w drugiej połowie marca.Gdyby to była prawda, to ciekawe czy w marcu mamy sezonowy szczyt popytu na środki antykoncepcyjne. Takich danych niestety nie posiadam.

No i bardzo ciekawy w tej historii jest przypadek roku 2008. Wtedy jedyny raz dołek urodzinowy wypadł nie w grudniu, a w listopadzie. Również nie mam pojęcia dlaczego. 

Wpis jest może mało ekonomiczny, ale mamy właśnie drugą połowę marca, więc jest wyjątkowo na czasie :)

Cyprokiller - 5 dni do finału

Jutro o 9 rano naszego czasu zbiera się cypryjski parlament, aby przegłosować pakiet rozwiązań zaproponowanych przez rząd, które mają umożliwić utrzymanie elementarnej stabilność w tym państwie. Plan zakłada:

- reformę bankową - czyli podział jednego bądź kilku największych banków na "dobry bank" i "zły bank". W tym dobrym mają zostać wszystkie depozyty gwarantowane do 100 tys. euro - nienaruszone, a z drugiej strony wszystkie "pracujące" aktywa, na których bank może zarabiać. Czyli będzie to normalny, bezpieczny, zdrowy bank, a stanie się tak, dlatego, że cała zaraza zostanie wyniesiona do "złego banku". Tam trafią wszystkie "niepracujące" aktywa które przynoszą straty, a z drugiej strony znajdą się tam depozyty bez gwarancji, czyli powyżej 100 tysięcy euro. Nieoficjalne doniesienia mówią, że aby pokryć straty wynikające ze złych aktywów, te niegwarantowane depozyty trzeba będzie ciachnąć o jakieś 40%.

- utworzenie funduszu solidarnościowego - rząd wkłada do funduszu jakieś tam państwowe aktywa o realnej wartości. Fundusz wyposażony w te aktywa wychodzi na rynek i emituje obligacje, czyli pożycza pieniądze od inwestorów. Kto to kupi ? Cypr chyba liczy na to, że Rosja.

- wprowadzenie kontroli przepływów kapitałowych - w praktyce chodzi o uchwalenie prawa zezwalającego bankom na wprowadzenie zakazu, albo poważnego ograniczenia w wypłacaniu pieniędzy z banków. Nikt tych pieniędzy ludziom nie zabierze, ale przez jakiś czas nie będzie można ich z banków zabrać. To sposób na opanowanie prawdopodobnej paniki po otwarciu banków (planowanym na wtorek)

Dodatkowo ciągle toczą się rozmowy w Moskwie, w których Cyprowi podobno zależy na tym, aby uzyskać przesunięcie terminu spłaty udzielonej już przez Rosję pożyczki aż o 5 lat. Cypr chciałby też, aby oprocentowanie tej pożyczki obniżyć z 4,5% do 2,5%. No i do tego jest kwestia kupna obligacji tego nowego funduszu solidarnościowego. Trudno powiedzieć co Rosja mogłaby uzyskać w zamian, ogromnie modna zrobiła się hipoteza o rosyjskiej bazie wojskowej na Cyprze, chociaż znawcy tematu twierdzą, że Rosja kompletnie nie ma kasy na to, żeby budować gdzieś nową bazę (ale może chodzić np. o "zaklepanie" tematu i budowę np. za 10 lat). Z pewnością w pakiecie dla Rosji będą też inne wymierne korzyści.   

Aby wszystko się udało Cypr do poniedziałku musi przekonać Unię i ECB, że albo już ma 5,8 mld EUR, albo wie skąd je weźmie. Wtedy Unia będzie mogła przelać swoje 10 mld EUR pomocy i Cypr wyposażony w tę kasę będzie miał spokój zapewne na kilka miesięcy. Jeśli tak się nie stanie, to ECB zapowiada odcięcie w poniedziałek linii finansowych dla cypryjskich banków. To oczywiście będzie oznaczać albo bankructwo tych banków i zapewne w efekcie wybuch społeczny z trudnymi do przewidzenia skutkami, albo drukowanie pieniędzy dla tych banków w Nikozji, czyli wyjście Cypru ze strefy euro.

Polska: zima trwa

Zapatrzeni w Cypr nie powinniśmy przegapiać tego, co się dzieje w naszym pięknym kraju. Chociaż niestety trzeba przyznać, że żadne nowe trendy się nie pojawiają


To wykres zmian w produkcji przemysłowej, budowlanej i we wpływach z VAT do budżetu. Niedawno pojawiły się najnowsze dane na ten temat, za luty. Zmiany dotyczą wielkości skumulowanych za ostatnie 12 miesięcy w porównaniu do tak samo liczonej wartości sprzed roku. Dzięki temu trend jest wyraźniejszy, a wykres mniej chybotliwy niż ten liczony na podstawie danych miesięcznych. Jak widać, zima trwa i na razie przebiśniegów nie widać.

Cypr - ciąg dalszy

W ciągu ostatnich 48 godzin w kwestii Cypru zmieniło się prawie wszystko (oprócz tego najważniejszego, że Cypr ma przerąbane):


- Eurogrupa wycofała się z pomysłu opodatkowania depozytów poniżej 100 tys. EUR, czyli tych objętych gwarancjami państwowymi
- Rosja protestuje przeciwko opodatkowaniu depozytów powyżej 100 tys, EUR
- prezydent Cypru powiedział, że w ich parlamencie nie ma większości koniecznej do uchwalenia opodatkowania, żadnego cięcia po depozytach więc nie będzie
- prezydent Cypru doda tajemniczo, że mają swoje pomysły i rozwiązania
- Jorg Asmussen z ECB powiedział, że banki cypryjskie mogą nadal korzystać z linii pomocowych ECB
- banki, giełda pozostają zamknięte, szef banku centralnego na Cyprze powiedział, że po otwarciu banków w ciągu pierwszych paru dni ucieknie z nich około 10% wszystkich depozytów. Nie wiadomo co potem.

Wyjaśniło się też kto wymyślił opodatkowanie nawet najdrobniejszych depozytów. Wszystko wskazuje na to, że to ani nie Niemcy, ani nie MFW i nie Unia, tylko sam rząd Cypru. Tzn Unia powiedziała, że pomoże Cyprowi jeśli ten ze swojej strony zabierze z depozytów kilka miliardów EUR, bez szczegółów w sprawie dystrybucji tego bólu w społeczeństwie. To, że nie oszczędzi się nikogo i nawet najmniejsi dostaną po kieszenie, to ponoć lokalny pomysł cypryjski.

Niestety powody tak przygnębiającego działania rządu cypryjskiego są dość jasne. Rząd Cypru postanowił obciążyć najbiedniejszych aby relatywnie zmniejszyć ciężar obciążenia dla bogatszych, ponieważ całe państwo jest finansowo uzależnione od tych bogatszych i co najwazniejsze - nie są to Cypryjczycy, a głównie Rosjanie. A skoro to nie Cypryjczycy, to znaczy, że w każdej chwili mogą bez mrugnięcia okiem opuścić tę wyspę i przenieść się chociażby do Szwajcarii. Na dodatek Cypr w trakcie trwającego kryzysu zdążył kupić sobie kilka miesięcy spokoju biorąc pożyczkę od rządu Rosji. Termin spłaty przypada za kilka tygodni, a od pewnego czasu toczą się negocjacje w sprawie przedłużenia terminu spłaty. Czyli rząd Cypru zdecydował się na rabunek swoich własnych obywateli, ponieważ jest finansowo uzależniony od Rosji. Pożyczkę rosyjską możnaby spłacić pieniędzmi z Unii - dla uproszczenia można mówić, że niemieckimi - ale Niemcy widzą co jest grane i nie chcą kasy swoich podatników przelewać na Kreml. Dlatego postawili warunek, aby Cypr obciął trochę depozytów - aby ciężar stawiania Cypru na nogi poczuli też trochę rosyjscy milionerzy, którzy przecież z istnienia raju podatkowego na Cyprze korzystają najbardziej. Mamy więc cztery strony dramatu - Niemców, Rosjan, rząd Cypru i Cypryjczyków - tylko jedna grupa nie ma w ręku ani żadnych argumentów, ani środków nacisku.

Jeśli Cypr postawi się Moskwie i opodatkuje tylko bogatszych, to dostanie kase niemiecką, możliwe, że dzięki temu spłaci pożyczkę na Kremlu, ale ryzykuje, że Rosjanie zabiorą z banku swoje pieniądze i odpłyną. To oznacza krach systemu (Rosjanie mogą stamtąd przelać więcej niż Cypryjczycy wyjąc z bankomatów), chyba, że ECB zdecydowanie zwiększy kroplówki dla cypryjskich banków - a dotychczas nie chciał o tym słyszeć (dlatego właśnie Cypr ma taki problem, chociaż wczorajsze oświadczenie Asmussena, że kroplówka ciągle jest dodatkowo gmatwa sytuację. W każdym razie nawet jeśli ciągle jest to w każdej chwili może zniknąć).

Jeśli Cypr postawi się Berlinowi, Unii i pogwałci ogólnounijną zasadę gwarancji dla drobnych depozytów, to też dostanie niemieckie pieniądze, ale wtedy z banków pieniądze zabiorą Cypryjczycy. Rosjanie widząc co się święci swoje w takiej sytuacji też zabiorą, więc krach systemu będzie jeszcze większy, a kroplówka z ECB będzie musiała być też jeszcze większa. Do tego dojdą trudne do przewidzenia konsekwencje w całej Unii, w której ludzie zobaczą, że gwarancje dla depozytów w bankach to fikcja.

Jeśli Cypr nic nie zrobi, to nie dostanie żadnych pieniędzy, czyli nie będzie miał z czego oddać kasy Moskwie, a jego banki wkrótce zbankrutują. Brak jakiejkolwiek pomocy wywoła też zapewne błyskawiczne wypłacanie depozytów z banków zarówno przez Cypryjczyków, jak i przez Rosjan. W takiej sytuacji gdyby zdecydowały się tam wjechać wojska tureckie, to miałyby pewne szanse na powitanie chlebem i solą.

Jeszcze jedno rozwiązanie: Cypr nie robi nic, składa deklaracje o opuszczeniu strefy euro, powraca do druku swojej własnej waluty. Drukuje jej tyle, żeby spłacić długi. Waluta natychmiast znacząco traci na wartości, ludzie więc wyjmują wszystko z banków, żeby zamienić walutę cypryjską na jakąkolwiek walutę stabilną, USD, CHF, euro, wszystko jedno. Mamy krach systemu plus zapewne kilkuletni kryzys.

Teraz proszę sobie wyobrazić, że jesteście prezydentem, albo premierem Cypru i podejmujecie decyzję. I nie ma macie na to dużo czasu. Z jednej strony dylemat wydaje się straszliwy, ale z drugiej strony możliwe, że i tak sytuacja jest już nie do uratowania. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że niezależnie od przyjętego rozwiązania w momencie ponownego otwarcia banków rozpocznie się panika. Ludzie, którym w weekend powiedziano, że zabiera się ich pieniądze, a we wtorek oznajmiono, że jednak nie, w czwartek chyba jednak i tak na wszelki wypadek swoje pieniądze z banku zabiorą. Czyli krach i tak. A jeśli krach to potem albo wszystko bierze na plecy ECB (a opozycja w wyborach w Niemczech ma wspaniały temat do rozgrywania), albo Cypr wychodzi ze strefy euro. No chyba że Rosja wspaniałomyślnie złoży ofertę spłacenia za nich wszystkich długów. Cena zapewne będzie wysoka i będzie oscylować gdzieś w pobliżu całkowitej utraty suwerenności. Niemcy tego nie zaoferują, bo mają wybory. Rosja jak wiadomo nie ma wyborów, a Cypr to przecież świetne miejsce na przykład na bazę rosyjskiej marynarki wojennej. Zapewne dlatego premier Cypru właśnie od wczoraj przebywa nie w Berlinie i nie w Brukseli, tylko w Moskwie.

Scenariusz najbardziej prawdopodobny na najbliższe godziny jest taki, że parlament cypryjski zbiera się dziś i w głosowaniu odrzuca projekt opodatkowania depozytów (zapowiedział to ich prezydent). Banki mają otworzyć w czwartek. Co dalej, nie wiadomo.

Cypr, czyli wydarzenie roku.



W Europie władza należy do Europejskiego Banku Centralnego. ECB zlitował się w 2012 nad Grecją i Grecja nadal należy do strefy euro. W 2013 ECB nie ma litości dla Cypru. A w konflikcie interesów na linii niemiecki podatnik - cypryjski ciułacz ten drugi nie ma szans.

Styczeń na raty

Coś dziwnego stało się w styczniu z wartością kredytów ratalnych zaciąganych przez nas w bankach. Wg dzisiejszego raportu KNF wygląda to tak:



Wartość kredytów ratalnych wzrosła nagle o ponad 7 mld PLN do poziomu wcześniej nie notowanego. Co ciekawe, nic takiego się nie stało z długiem na kartach kredytowtych. Tu widać, że Polacy nadal systematycznie zmniejszają swoje zadłużenie



Co więc się stało z ratalnymi ? Widzę dwa rozwiązania. Albo reklamy bankowe tym razem okazały się wyjątkowo skuteczne a banki faktycznie uprościły dostęp do gotówki albo...w jakimś banku przedefiniowano jakiś portfel kredytów za 7 mld z kategorii np. "pozostałe" na "ratalne". Ten drugi wariant jest bardzo nieefektowny, lepiej więc pozostać przy tym pierwszym - niech żyją niższe stopy procentowe ;)

A przy okazji. W styczniu w polskim systemie faktycznie nastąpił koniec ery franka, co można było przewidzieć już miesiąc temu



Po styczniu kredyty hipoteczne w PLN mają wartość 145,02 mld PLN, a te w CHF - 143,92 mld PLN. Chociaż warto pamiętać, że te blisko 144 mld PLN we frankach to ciągle 9% polskiego PKB.

Inflacja spadnie do 0,4% w czerwcu, a potem w górę.

Jest marzec i wszyscy mówią o ryzyku deflacji. Tzn wszyscy mówią, że jednak jej nie będzie, ale temat niewątpliwie stał się dyżurny, co nie stanowi dla mnie wielkiego szoku, bo spodziewałem się tego już w październiku ubiegłego roku, a listopad tylko mnie upewnił w tym poglądzie. Gadanie o ryzyku deflacji stało się modne, bo spadek inflacji nie może się zatrzymać. Po lutym roczna inflacja wynosi już tylko 1,3%. W marcu i kwietniu nadal będzie spadać, bo rok temu w tych miesiącach wzrost cen wynosił 0,5% i 0,6%.



W tym roku na taki ruch cen w górę raczej nie ma szans. Jeśli więc w marcu ceny pójdą w górę np. o 0,1% mdm, a w kwietniu o 0,2% mdm, to inflacja roczna w marcu spadnie z 1,3% do 0,9%, a  w kwietniu do 0,5%. Przez maj i czerwiec dalej może być w okolicach 0,5%. A potem, jak zwykle w lecie, wszystko będzie zależeć od cen owoców i warzyw i tego jak bardzo będą tanieć. Jeśli sprawdzi się prognoza ożywienia gospodarki w drugim półroczu, od września inflacja powinna znów rosnąć.
To, że jesteśmy już blisko dołka inflacji pokazuje też to, co się dzieje ze zmianą cen za sześć miesięcy. Ten wskaźnik dołek ma już za sobą.



Jak widać w 2002 roku dołek na wskaźniku 6miesięcznym wyprzedził dołek oficjalnej inflacji o 6 miesięcy, natomiast w 2009 roku o 7 miesięcy. Teraz dołek wskaźnika sześciomiesięcznego mieliśmy w listopadzie, więc dołek inflacji powinien nam wypaść w maju/czerwcu. Obstawiam, że znajdzie się on na poziomie 0,4%, czyli będziemy mieć inflację najniższą od 2003.

Warto zauważyć, że dzięki tak niskiej inflacji za chwilę się okaże, że rózne rzeczy nam rosną realnie. Na przykład płace. Wystarczy 1% wzrostu nominalnego, aby można było trąbić o wzroście płac realnych. Emerytury, które nominalnie waloryzuje się o kilka procent rocznie rosną realnie już od kilku miesięcy. Lokaty bankowe na 3%-4%, które kilka miesięcy temu wyglądały marnie teraz okażą się świetnymi strzałami, bo przyniosą parę procent realnego zysku. Z drugiej strony przy tak niskiej inflacji zdecydowanie słabiej niż w poprzednich latach wypadnie nam nominalny PKB. Na co dzień nikt na ten wskaźnik nie zwraca uwagi, ale warto pamiętać, że wirtualne pieniądze, które mamy na kontach w ZUS (w zamian za gotówkę, którą Rostowski zabrał z OFE) mają być co roku waloryzowane o wskaźnik równy kilkuletniej średniej ze zmiany nominalnego właśnie PKB. Czyli niska inflacja nie sprzyja naszym oszczędnościom emerytalnym w ZUS (co swoją drogą jest kuriozalne samo w sobie).

Nieustraszeni państwowi pogromcy recesji

Wygląda na to, że mamy naprawdę zdolny rząd. Taki, który inwestuje wspierając gospodarkę, a jednocześnie nie wydaje na te inwestycje pieniędzy z budżetu, żeby nie zwiększać deficytu. Kojarzy mi sie to z tym ciastkiem, co się je zjada i nadal się je ma.

Anglia: bacardi w parku zamiast szampana w knajpie

Kryzys w Anglii się pogłębia. Ich urząd statystyczny własnie wywalił z koszyka inflacyjnego szampana !


Przy okazji wyjaśnienie (dzięki @PawelMorski) - on-sales to picie w knajpie. Off-sales to zakup w Tesco i picie w domu, albo na ulicy. Czyli Brytyjczycy piją mniej szampana w restauracjach. Marnym pocieszeniem jest tu fakt dołączenia do koszyka inflacyjnego "off-sales of white rum". Zamiana szampana z restauracji na bacardi w parku jest zmianą świadczącą raczej o pogłębianiu się kryzysu, a nie o wychodzeniu z kryzysu.

Przy okazji brytyjski urząd statystyczny dodał do koszyka inflacynego e-booki i wymienił w nim miękkie szkła kontaktowe wielokrotnego użytku na szkła kontaktowe jednodniowe. Co udowadnia, że koszyki inflacyjne mogą dobrze służyć jako dość wierny obraz zwyczajów i zachowań w danym społeczeństwie. Niestety nasz GUS aż tak szczegółowych raportów o zawartości naszego koszyka nie publikuje. Ale nie przypuszczam, żeby były w nim e-booki. Możliwe, że nie ma w nim nawet szampana.

Eurosceptyczny Narodowy Bank Polski

Narodowy Bank Polski zachował się dziś wyjątkowo niezależnie od rządu. W dniu, w którym Donald Tusk wychwalał w Estonii zalety przebywania w strefie euro (pomimo tego, że Estonia jest w strefie euro dopiero 2 lata. WGrecji po 2-ch latach w strefie też wszyscy myśleli, że to świetny pomysł) NBP w swoim raporcie o inflacji publikuje takie rzeczy:



Oczywiście dla ludzi o otwartych głowach te wskazane w tekście przyczyny kryzysu w strefie euro są znane od dawna. Ale są też tacy, którzy do dziś twierdzą, że przyczyną kryzysu w strefie euro było nadmierne zadłużenie, natomiast sama konstrukcja strefy jest okej i w związku z tym nic nam w niej nie grozi, jeśli tylko będziemy pilnować wskaźników. Dlatego to krótkie wyjaśnienie ze strony instytucji tak szacownej jak NBP jest bardzo cenne. A NBP na tym nie poprzestaje. W raporcie mamy opis pewnego eksperymentu, który miał sprawdzić, czy w strefie euro jako efektywnego narzędzia polityki monetarnej można używać wskaźnika LtV dla kredytów hipotecznych. Każdy, kto ma kredyt wie o co chodzi - LtV, czyli loan to value, czyli stosunek wartości kredytu do wartości nieruchomości za ten kredyt kupowanej. Im wyższa dopuszczalna wartość LtV tym większych kredytów banki mogą udzielać. W Polsce w pięknych czasach hossy ten wskaźnik często przekraczał 100% - brało się kredyt na 100% wartości nieruchomości i jeszcze na meble i remont łazienki. Wracając do sedna, NBP o wykorzystywaniu LtV w strefie euro pisze tak:



Aby móc politykę "dostosować do specyficznej sytuacji w danym kraju" najlepiej oczywiście, aby decyzje były podejmowane przez osoby i instytucje z tego właśnie kraju. W konkretnym przypadku LtV to decyzje podejmowane przez nadzór bankowy. A strefa euro właśnie zmierza w kierunku ujednolicenia i przesunięcia nadzoru bankowego ze szczebla krajowego na poziom ogólnounijny. Czyli taki, z którego trudniej cokolwiek "dostosować do specyficznej sytuacji w danym kraju". Czy więc to, co dziś publikuje NBP to głos przeciwko wchodzeniu do strefy euro z jednolitym nadzorem bankowym ?  Euroentuzjastycznie mi to nie brzmi.

Poczta jest za darmo (tak to przynajmniej wygląda)

Przypadkowo trafiłem w GUS na szczegółowy opis tego, co mamy w koszyku inflacyjnym. GUS mierząc inflację najpierw szczegółowo bada na co Polacy tak naprawdę wydają pieniądze i jak wygląda struktura tych wydatków. Potem ta struktura jest odwzorowywana w koszyku, żeby największy wpływ na inflacje miały te rzeczy, na które wydajemy faktycznie najwięcej pieniędzy. Podział na generalne kategorie jest znany i łatwo dostępny ( żywność ok. 25%, utrzymanie domu ok. 20%, hotele i restauracje ok. 6%, zdrowie ok 5% itd itd ). Ale GUS czasami publikuje także podział szczegółowy. A w nim można znaleźć na przykład takie coś:


Skoro usługi pocztowe w koszyku inflacyjnym zajmują 0,0%, to oznacza to chyba, że są za darmo, prawda ? Albo, że statystyczny Polak w ogóle z nich nie korzysta. Oczywiście jedno i drugie to nieprawda. Dlatego zakładam, że usługi pocztowe stanowią w koszyku mniej niż 0,05%, a te 0,0% to zaokrąglenie. Warto o tym pamiętać. Statystyka dotycząca gospodarki nigdy nie pokrywa 100% rzeczywistości. Zawsze jest pełna zaokrągleń, oszacowań i danych opartych na badaniach wyrywkowych. Średnia płaca na przykład jest mierzona tylko dla przedsiębiorstw i to tylko tych, które zatrudniając ponad 9 osób. Miliony firm zatrudniających mniej niż 9 osób są poza badaniem. Zmiana cen żywności nie jest liczona na podstawie faktycznej zmiany cen wszystkich produktów żywnościowych we wszystkich sklepach w Polsce, wybiera się tylko kilka produktów i zapewne kilkadziesiąt miejsc pomiaru - konkretnych sklepów (te sklepy nie mogą o tym wiedzieć, pracownicy GUS mierzą to anonimowo)

Takie badania pełne szacunków i przybliżeń i tak są potrzebne, bo jeśli się je przeprowadza zawsze tak samo, to pokazują trend w czasie i ten trend jest wiarygodny, stanowi bardzo ważną informację. Ale nie odwzorowują rzeczywistości w całości. Warto o tym pamiętać zwłaszcza słuchając jak się różni politycy czasami przerzucają różnymi danymi statystycznymi robiąc z tego oręż w walce. To fajnie, że po nie sięgają chcąc sprawiać wrażenie merytoryczności. Ale warto też wiedzieć, w jaki sposób z tych danych korzystać. Poczta nie jest za darmo. Nawet jeśli GUS pokazuje to tak, jakby była.

Służba zdrowia to też rynek



"Sfera służby zdrowia to jest sfera pozarynkowa" – powiedział dziś w Sejmie Jarosław Kaczyński i nie było to kontrowersyjne. To jest punkt widzenia wszystkich ważnych polityków w Polsce. Pogląd, który obowiązuje od lat. To też moim zdaniem główna przyczyna wszystkich katastrof w służbie zdrowia , którymi od czasu do czasu ekscytuje się wzbudzona gawiedź.

Realnie stopy procentowe rosną, a nie maleją

NBP obniżył dziś swoją główną stopę procentową o 50 punktów bazowych do 3,25%. Tak niskich stóp nie mieliśmy w Polsce nigdy. Ale tylko w ujęciu nominalnym. W ujęciu realnym, czyli z uwzględnieniem inflacji stopy procentowe w Polsce nie tylko nie są rekordowo niskie, ale wręcz od kilku miesięcy szybko rosną i są najwyższe od kilku lat. A to nie jest dobry znak dla gospodarki. Bo kiedy realny stopy rosną, to dynamika PKB spada:



Na tym wykresie mamy dynamikę PKB i realne stopy, liczone na dwa sposoby. Pierwszy sposób jest banalny - od nominalnej stopy w NBP odejmujemy bieżący wskaźnik inflacji. Drugi sposób jest trochę trudniejszy - od nominalnej stopy w NBP odejmujemy wskaźnik inflacji, który był rok później. Bo przecież stopa procentowa obowiązuje od teraz do przodu, a bieżąca inflacja to miara czegoś, co było od teraz do tyłu. Aby inflacja pokrywała się czasowo ze stopą NBP trzeba wziąć wskaźnik, który mieliśmy 12 miesięcy później. Z drugiej strony firmy i konsumenci podejmują w danym momencie decyzje znając tylko historyczną inflację, a nie znając tej za kolejne 12 miesięcy. Najlepiej byłoby tu wziąć oczekiwania inflacyjne, ale niestety w Polsce nie mamy dobrego sposobu ich mierzenia.

W każdym razie, wracając do sedna, widzimy, że polska gospodarka zaczęła zwalniać w 2007 w momencie, w którym obydwie miary stóp realnych szły w górę z wcześniejszych dość niskich poziomów. Odbiciu od dna w 2009 towarzyszyła ujemna realna stopa. Ponad czteroprocentowy wzrost gospodarczy trwał dopóki realne stopy były blisko zera, albo poniżej zera. Rok 2012 to bardzo szybki wzrost stóp realnych, mierzonych na obydwa sposoby. Oczywiście rok 2012 to także rok w którym polska gospodarka bardzo wyraźnie obniżyła swoją dynamikę.Ostatnie nominalne obniżki stóp wcale nie obniżają ich realnie - stopy spadły o 125 punktów bazowych od listopada. Inflacja od listopada do stycznia spadła o 170 punktów bazowych. Danych za luty jeszcze nie znamy, ale zapewne będzie to dalszy spadek (zakładam roczną inflację na poziomie 1,4% w lutym i 1,0% w marcu). Czyli realnie stopy w Polsce rosną, a nie maleją.

Opierając się na wcześniejszych doświadczeniach można zakładać, że odbicie w gospodarce byłoby łatwiejsze gdyby stopa realna znów spadła poniżej zera. Co musiałoby oznaczać albo zejście ze stopą nominalną NBP poniżej 1% ( bo w najbliższych miesiącach inflacja zapewne będzie w tych okolicach) - czyli kolejne obniżki łącznie o 225 punktów bazowych - rzecz raczej niewyobrażalna i niewykonalna przy obecnym składzie RPP. Zejście ze stopą realną poniżej zera miałoby miejsce również wtedy, gdyby inflacja teraz, albo za rok znalazła się na poziomie powyżej 3,25%. To też trudno wyobrażalne. Tak więc realne stopy procentowe w Polsce zapowiadają nam raczej kolejne miesiące w okolicach recesji.

OFE: zamiana gotówki na ryzyko



Rząd planuje kolejne przekształcenie w polskim systemie emerytalnym polegające na zamianie gotówki na obietnicę gotówki. Gotówka zostanie wyprowadzona z OFE i rozdysponowana wg decyzji ministra finansów (oczywiście w taki sposób, by żyło się lepiej). W zamian powstanie zapis na koncie w ZUS. Czyli zobowiązanie państwa do dostarczenia prawdziwego pieniądza, wtedy kiedy państwo zostanie do tego zmuszone przez przepisy (które oczywiście zawsze można zmienić).

Rekord wszechczasów w Ameryce

Indeks Dow Jones urósł dziś o 0,9% i zakończył sesję na poziomie rekordowym. Tzn nie chodzi o rekord tego roku, czy ostatnich 12 miesięcy. Chodzi o rekord wszechczasów. Wygląda to tak:



Do października 2007 na świecie trwała piękna hossa. Potem bańka pękła, zaczął sie kryzys, giełdy huknęły o dno w marcu 2009. Od tamtej pory trwa mozolne odrabianie strat. Dow Jones odrobił je w całości dzisiaj. Poprzedni rekord utrzymał się przez 5 lat i 5 miesięcy. Co dalej ? Na wykresie widać, że podobna historia co w latach 2007-2013 miała miejsce w latach 2000-2006. Szczyt hossy internetowej to styczeń 2000. Potem głęboka korekta, dołek w październiku 2002 i następnie mozolne odrabianie strat. Nowy rekord padł w październiku 2006. Po nim wzrosty trwały jeszcze przez przez rok - do października 2007. Dow Jones przez ten rok poszedł w górę o 20%. Gdyby historia miała się powtórzyć, to teraz Dow Jones powinien dojść powyżej 17 tysięcy punktów i zakończyć hossę w marcu 2014. Ale historia na giełdzie powtarza się oczywiście rzadko. Choć warto zauważyć, że drugi raz z rzędu nowy rekord pada dokładnie w 4 lata po zaliczeniu dna. W 2009 dołek przeceny miał miejsce 6 marca. Czyli jutro będziemy mieć czwartą rocznicę tego wydarzenia. Przez te 4 lata Dow Jones urósł o 120%.

Inną ciekawostką jest to, że Dow Jones jest wprawdzie słynnym indeksem, złożonym z 30 ważnych amerykańskich spółek, ale nie są to ani spółki największe, ani najpopularniejsze. W składzie Dow Jonesa nie ma ani Apple, ani Google, ani Facebooka, ani Citigroup. Nie ma w nim Amazona, AIG, Forda, czy Wells Fargo, a to wszystko spółki, które pod względem obrotów są w USA w pierwszej dwudziestce. Największy wpływ na Dow Jonesa ma ciągle IBM.

Jeśli chodzi o ten ważniejszy i pełniejszy amerykański indeks, czyli S&P500 to aby pobić swój rekord wszechczasów, potrzebuje on wzrostu jeszcze o 2,4%. A polski WIG ?



Nam do pobicia rekordu wszechczasów z 2007 brakuje wzrostu o 45%. Pomimo tego, że od dołka w 2009 WIG urósł o 129, czyli bardziej niż Dow Jones. Niestety spadek z lata 2007-2009 u nas był znacznie głębszy niż w USA. Oni mieli recesję i głośne bankructwa, my byliśmy zieloną wyspą, ale inwestorzy giełdowi zdecydowanie lepiej mają tam niż tu.

Velocity of money czyli obracam w palcach złoty pieniądz i przeraźliwie nudzę się



Jest w ekonomii takie fajne równanie, którym można wiele rzeczy wytłumaczyć. Równanie mówiące o tym, że cała produkcja to liczba wyprodukowanych rzeczy razy ich ceny. Ta wartość z kolei jest równa wartości pieniądza w obiegu przemnożonej przez tempo w jakim pieniądz krąży w gospodarce – czyli przez liczbę zawieranych transakcji. Wzór tego równania to MV=PQ, gdzie M to pieniądz, V to velocity czyli tempo krążenia, P to ceny, Q to ilość dóbr. PQ to inaczej rzecz ujmując PKB, ale w ujęciu nominalnym, nie realnym.

Istnieją teorie mówiące o tym, że V jest w gospodarce w miarę stałe. Ludzie i firmy w normalnym trybie dokonują w danym okresie czasu mniej więcej tyle samo transakcji wymiany pieniędzy na różne dobra i usługi. Stąd wyprowadza się wniosek, że jak wzrośnie M, czyli zwiększy się ilość pieniądza w gospodarce, to wywołuje to wzrost PQ, czyli musi wzrosnąć albo produkcja, albo ceny. Jeśli produkcja jest na tyle rozwinięta, że niełatwo ją szybko zwiększyć, wtedy przyrost M oznacza przyrost P, czyli dosypanie pieniądza do gospodarki powoduje inflację. To podstawa obaw wielu osób o to, że programy dodruku pieniądza w wielu bankach centralnych na świecie skończą się wysoką inflacją. Ci którzy temu zaprzeczają wskazują, że po pierwsze w kryzysie Q jest na dość niskim poziomie, więc ma możliwość wzrostu, czyli wzrost M może równie dobrze przełożyć się na wzrost Q, a nie P. Po drugie – i ważniejsze – są teorie mówiące, że w czasie kryzysu V wcale nie jest stałe, tylko maleje. Ludzie w okresie większej niepewności przestają „szastać” pieniędzmi i robi się nagle mniej transakcji w gospodarce – pieniądz krąży wolniej. Spadek V mogą wywołać też utrudnienia instytucjonalne, na przykład jakieś nowe podatki, wymogi uzyskiwania jakichś zgód, albo zwiększony czas oczekiwania na decyzje, albo wyroki w sądach. V maleje też przez wzrost zatorów płatniczych w gospodarce. Przy niezmienionym M spadek V musi oznaczać albo spadek Q, albo spadek P, czyli albo recesję, albo deflację. Albo jedno i drugie. Aby temu zapobiec, przy malejącym V należy podnosić M, czyli drukować pieniądze. Takie stanowisko prezentują banki centralne, które dosypywaniem pieniądze próbują ożywić gospodarki. A może nawet nie tyle ożywić, co powstrzymać je przed wpadaniem w deflację. Jedno równanie, a można nim udowadniać teorie wykluczające się nawzajem :)

Najciekawsze jest to, że możemy sprawdzić na prawdziwych danych jak to jest z tym V. Wystarczy zestawić ze sobą nominalne PKB (czyli PQ) i podaż pieniądza, czyli M.



To nominalne PKB z ostatnich siedmiu lat zestawione z podażą pieniądza M3, ale wziętą z początku danego roku, a nie z końca. W Polsce tempo obiegu pieniądza, czyli velocity, czyli V z roku na rok spada. Co roku nowy przyrost pieniądza nie przekłada się ani na jakiś wyjątkowo duży wzrost produkcji, ani na wzrost inflacji. Jeszcze w 2006 każdy polski złoty przechodził w ciągu roku przeciętnie przez 2,5 transakcji. W 2012 już tylko przez 1,8 transakcji. Spadek velocity w 2009 w stosunku do 2008, czy 2007 jest zrozumiały, wtedy mieliśmy środek kryzysu, ale przecież w 2010 i 2011 mieliśmy wzrosty realnego PKB o ponad 4%. Mimo to, jak widać, pieniądz obraca się w Polsce coraz wolniej. Trochę mnie to martwi. Przecież chodzi o to, żeby obracać pieniądzem na rynku, zamiast obracać go w palcach, przeraźliwie nudząc się :)

I tu oczywiście można użyć porównania medycznego – pieniądze to gospodarczy krwioobieg. Skoro pieniądz krąży wolniej, to tak jakby gospodarce słabł puls. Jakby zasnęła, albo zapadła w letarg. Coś w tym jest.

Jakaś reforma w państwie by się przydała. Żeby może coś ułatwić, jakieś procedury przyspieszyć. Żeby potrzeba było mniej zgód urzędniczych na różne pomysły, żeby pobudzić przedsiębiorczość. Albo może jakoś zatory płatnicze polikwidować, na przykład w budowlance. Żeby zahamować ten systematyczny spadek V, dla dobra PQ z drugiej strony równania. Ale to trudne jest. Ułatwienia w dostępie do kredytów, w rekomendacjach KNF, to sposób łatwiejszy. Zamiast podpompować V będziemy znów pompować M. I znów się uda i jakiś tam wzrost realnego PKB znów będziemy mieć.