Jerzy Hausner rusza rynkiem

W poniedziałek Jerzy Hausner zmienił sytuację na rynku mówiąc to:


Już sam fakt zapowiedzi dyskusji o obniżce w maju zmienia obowiązujący do tego momentu pogląd wyrażony przez Marka Belkę wcześniej, że z kolejnymi decyzjami o obniżkach RPP zaczeka do kolejnej projekcji inflacyjnej, czyli w praktyce do lipca. Skoro ma być dyskusja, to na pewno część RPP będzie chciała obniżki stóp, a skoro mówi o tym Hausner to zapewne on będzie za tą obniżką. A jak Hausner będzie za obniżką to jest za nią większość ( Hausner, Belka, Zielińska-Głebocka, Chojna-Duch, Bratkowski). Czyli od poniedziałku rynek obstawia obniżkę, co widać na EURPLN:



W teorii obniżki stóp są dobre dla rynku giełdowego (bo pobudzając gospodarkę stwarzają perspektywę większych zysków w spółkach giełdowych). W Polsce to działa odwrotnie, bo WIG20 jest mocno "ubankowiony", a obniżki stóp akurat dla biznesu bankowego mogą oznaczać mniejsze zyski. W dzień po słowach Hausnera PKO BP wyłamał się z trendu bocznego i wszedł w spadkowy:



Pekao SA trzymał się dłużej, ale dzisiaj też się poddał, podobnie jak PKO BP parę dni temu.



W trzy dni po słowach Hausnera PKO BP jest najtańsze od sierpnia, a Pekao SA od września. PKO BP ma największy wpływ na WIG20, Pekao SA - trzeci największy.

Na rynku obowiązuje opinia, że polska giełda jest wyraźnie słabsza od innych w Europie przez niepewność związaną z losem OFE. Pewnie sporo w tym racji, ale słabość tegotygodniowa to moim zdaniem głównie "zasługa" Jerzego Hausnera. Gdyby ktoś robił ranking osób z największym wpływem na rynek w Polsce, to Hausner powinien znaleźć się w pierwsze piątce, a może nawet i w pierwszej trójce.

Niemcy zaczynają mieć problemy

Smutne wieści nadeszły dziś z Niemiec - kraju, który ma nas ratować w tym roku przed recesją wchłaniając nasz eksport. Można jednak mieć obawy, że z wchłanianiem mogą być pewne problemy, bo Niemcy zaczynają mieć kłopoty gospodarcze. Wskaźnik PMI - czyli szczegółowe i systematyczne badanie menedżerów ds. zakupów (czyli tych, którzy muszą przewidywać, bo będzie za kilka miesięcy) w ogromnej masie przedsiębiorstw - wskazuje, że niemiecki przemysł znów przestał się rozwijać. Od grudnia niemiecki PMI ładnie szedł w górę uzasadniając nadzieje na ożywienie w drugim półroczu. Dziś już wygląda to znacznie gorzej:


Wskaźnik PMI jest skonstruowany tak, że odczyt powyżej 50 punktów oznacza rozwój, a poniżej 50 punktów oznacza recesję. W tym miesiącu Niemcy wpadli poniżej 50 punktów. A firma przeprowadzająca badanie nie traktuje tego, jako jednorazowego potknięcia:


PMI dla niemieckiego przemysłu to 47,9. Dla francuskiego to 44,4, a dla całej strefy euro 46,5. Strefa euro jest w recesji, która podobno ma się pogłębiać:


Nieco inaczej wygląda w przypadku dwóch największych gospodarek świata. PMI przemysłowe dla USA to 52 punkty - czyli ciągle rozwój. Ale w tym miesiącu jest to spadek z 54,6 w marcu - czyli rozwój coraz wolniejszy. Ożywienie gospodarcze obserwowane w USA od roku zaczyna wyraźnie słabnąć:


No i do tego jeszcze Chiny. Tu PMI przemysłowe to 50,5 punktu, ale to spadek z 51,6. Czyli podobnie jak w Stanach - ciągle jeszcze jest rozwój, ale coraz bardziej anemiczny. Chiny słabną, Ameryka słabnie, Niemcy słabną. Wskaźniki dla reszty państw, w tym dla Polski będą 1 / 2 maja. Też zapewne w zdecydowanej większości będą słabe.



W 2013 nie będzie dłuższych urlopów macierzyńskich, bo mamy za duży deficyt



Czekacie na nowe, dłuższe urlopy macierzyńskie ? No to jeszcze sobie poczekacie. W tym roku ich nie będzie. No chyba, że rząd wymyśli jakąś sztuczkę, albo Komisja Europejska zdejmie z nas tak zwaną procedurę nadmiernego deficytu, w co jednak nie wierzy już nawet minister finansów.

Procedurę Unia nakłada na kraje, które mają za dużą dziurę w finansach publicznych (ponad 3% PKB), chociaż czasami robi wyjątki. Dla nas wyjątku nie zrobiła i od pewnego czasu w niej jesteśmy (bo ostatni rok z deficytem finansów publicznych poniżej 3% PKB zdarzył nam się 6 lat temu). Sęk w tym, że minister Rostowski i inni przedstawiciele rządu przez pół roku 2012 zapowiadali, że Unia w 2013 tę procedurę z nas zdejmie, bo zejdziemy z deficytem w okolice 3% - 3,5% PKB (nawet wypowiedzi unijnych komisarzy pozwalały wierzyć, że jak zejdziemy do 3,5% to przymkną oko i nam tę procedurę zdejmą). Ale dziś okazało się, że deficyt za 2012 wyniósł aż 3,9% PKB


Minister Rostowski postanowił więc przestać mamić naród czymś, na co nie ma szans i przyznał, że w tym roku procedura nie zostanie zdjęta.


Przy okazji warto zauważyć, że ten deficyt i tak nieźle spadł z 7,9% PKB w 2010 do 3,9% w 2012. Bez żadnej ironii trzeba przyznać, że to osiągnięcie dość wyjątkowe w Europie. Ale co to ma do urlopów macierzyńskich ? Łącznikiem jest artykuł112c ustawy o finansach publicznych, który mówi, że jak się jest w procedurze nadmiernego deficytu, to rząd nie może przyjmować żadnych projektów ustaw, które zwiększają wydatki. 



Przytoczony w artykule 112c artykuł 112a mówi po prostu o "wydatkach budżetu państwa na zadania publiczne". Oczywiście gwarantowany przez państwo urlop macierzyński jest zadaniem publicznym, a dłuższy płatny urlop macierzyński zwiększa wydatki na te zadanie, więc taki projekt przy procedurze nadmiernego deficytu odpada.Odpada też szereg innych spraw, które dość szczegółowo opisywał jeszcze w ubiegłym roku Witold Gadomski:



W takiej sytuacji trzeba odłożyć też projekt ulg przy zakupie obligacji korporacyjnych, o którym ostatnio zaczęło się mówić, bo to też uszczupli dochody budżetowe. Generalnie, trochę niewygodna ta procedura...

Dla tych, którzy naprawdę dłuższego urlopu macierzyńskiego potrzebują pozostaje nadzieja na to, że rząd zrobi sztuczkę. Ustawa zakazuje przyjmowania projektów ustaw zwiększających wydatki, ale zakazuje tylko rządowi. Nie ma tam słowa o projektach poselskich. Na upartego można więc wyjąć projekt ustawy z rządu, dać to posłom, niby że to ich własny projekt i uchwalić to jako projekt poselski. Byłby z tym jednak problem o tyle, że prace nad ustawą w ministerstwie są dość mocno zaawansowane. Udawanie teraz, że to projekt poselski byłoby kpiną w żywe oczy z Brukseli.

Oczywiście można też liczyć (tak jak minister Rostowski) na szybkie zdjęcie procedury nadmiernego deficytu w roku 2014. No ale 2014 jest dopiero za rok. A dłuższe urlopy macierzyńskie miały być od września 2013. 

Mały problem z Azotami

Dzięki Aleksandrowi Kwaśniewskiemu pojawiła się w naszej przestrzeni publicznej kolejna dyskusja dotycząca spraw gospodarczych przy której sam nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Chodzi oczywiście o kwestię przejmowania przez rosyjski Acron polskich Azotów Tarnów. Sprawa jest głośna, bo Kwaśniewski doradzał Rosjanom i lobbował w ich interesie (co wielu teraz uważa za skandal). Dla mnie wątek Kwaśniewskiego jest akurat mało istotny, znacznie ciekawsze jest co innego.

Otóż przy okazji całej sprawy słyszę, że:

- Azoty Tarnów działają w branży strategicznej i ważnej dla bezpieczeństwa energetycznego
- istotność Azotów dla bezpieczeństwa energetycznego wynika z tego, że są konsumentem 20% gazu w Polsce, będą więc głównym klientem dla Gazoportu, a także głównym kupującym gaz łupkowy, jak tylko się ten gaz gdzieś pojawi.

Moim zdaniem branża chemiczna, a specyficznie nawozowa nie jest branżą strategiczną i nie jest istotna dla bezpieczeństwa energetycznego. Oczywiście ta branża jest ważna, to jedna z największych branż w polskim przemyśle, jest w niej gruba kasa i całkiem niezłe zyski. Ale ona nie jest strategiczna dla państwa. Zapewniam, że gdyby nagle nadleciał samolot wroga i zbombardował nam zakłady chemiczne, to państwo działałoby dalej. Tylko nawóz trzebaby kupować w Czechach, albo w Niemczech, przez co byłoby drożej. Straty finansowe byłyby duże, ale to nie byłaby sprawa wagi państwowej. Największe firmy chemiczne na świecie są prywatne, w Polsce zresztą też miały być, ale minister Budzanowski nagle postanowił nie prywatyzować, tylko budować czempiona narodowego. Gdyby branża nawozowa była strategiczna, to chyba równie, albo i jeszcze bardziej strategiczna byłaby wtedy branża oponiarska, albo branża opakowań z tworzyw sztucznych. Jedna i druga jest zresztą dość mocno powiązana z przemysłem chemicznym.

Trochę mnie też martwi to gadanie, że Azoty są kluczowe itp bo w przyszłości będą głównym odbiorcą gazu z Gazoportu, albo gazu łupkowego. Chwileczkę, chwileczkę, a co, jeśli ktoś zaproponuje gaz taniej niż Gazoport i taniej niż łupki ? Czy wtedy Azoty nadal będą zmuszone do zakupów z Gazoportu, czy będą mogły kierować się interesem spółki i wybrać tańsze źródło ? Czy jeśli Gazprom postanowi walczyć o rynek i wprowadzi obniżkę np o 50%, żeby przebić cenowo Gazoport i łupki, to będzie można zostać przy Gazpromie i olać łupki, czy też Gazoport, czy będzie to zdrada narodowa ? Czy dostawcę gazu dla Azotów wybierze zarząd tej spółki, czy może premier, albo minister ? Bo jeśli już dziś jest jasne, że Azoty będą nieodwołalnie kupować gaz z Gazoportu, to wynika z tego kilka niedobrych rzeczy. 

Po pierwsze wyklucza to wojnę cenową na linii Gazoport - Gazprom, która byłaby dobra dla całego polskiego przemysłu, bo gaz byłby przez nią tańszy. ale taka wojna będzie możliwa tylko wtedy, kiedy Gazprom będzie wierzył, że ma szansę w niej wygrać. Jeśli z góry będzie wiadomo, że wygrywa Gazoport, to nie ma sensu się angażować w kosztowną walkę. A to z kolei będzie oznaczać, że pojawi nam się nowy monopol. Wprawdzie krajowy, ale dla branży chemicznej możliwe, że równie niewygodny co Gazprom. Po prostu jeśli od początku będzie wiadomo, że Gazoport ma dużych klientów przemysłowych, to nie będzie musiał się o nich starać. A to dla tych klientów niekorzystne. Po drugie - całkowicie rozumiem budowanie Gazoportu przez państwo i wpływanie w ten sposób na podaż gazu na rynku. Ale ustawianie przez państwo jednocześnie również popytu na gaz na rynku powoduje, że rynek znika i robi się z tego jakaś kompletna komuna. Skoro w trosce o gaz ustawiamy popyt na gaz, to może idźmy dalej i zacznijmy ustawiać popyt na produkty powstające przy wykorzystaniu tego, co sprzedają firmy chemiczne. Może uregulujmy państwowo producentów farb, albo producentów pojemników na farby, albo generalnie producentów wiaderek. Żeby powstało wiaderko najpierw branża chemiczna musi wyprodukować parę produktów o skomplikowanych nazwach. Trzeba pilnować, żeby powstawało dużo wiaderek, żeby grupa Azotów Tarnów miała zbyt na swoją produkcję, żeby zużywała gaz, żeby Gazoport mógł go sprzedać i spłacić z tego kredyty. Po trzecie - Azoty Tarnów to spółka giełdowa. Wprawdzie kontrolowana przez rząd, ale posiadająca także innych akcjonariuszy, w tym drobnych, których należałoby jednak szanować. Jeśli już dziś wiadomo, że Azoty będą kupować gaz z Gazoportu, bez względu na cenę, to inwestorzy na rynku powinni o tym wiedzieć.

Spadek cen paliw przekroczył 10% w skali roku

Coraz ciekawiej wyglądają ceny paliw. Taki na przykład ekodiesel z Orlenu w ciągu ostatnich dwóch tygodni potaniał o 7,8%.



Tona ekodiesla w Orlenie tyle co dzisiaj kosztowała ostatni raz dokładnie 12 września 2011. Czyli mamy paliwo najtańsze od 19 miesięcy !



Coraz ciekawiej wygląda też wykres rocznej zmiany ceny ON:



To wykres od początku 2012. Ubiegły rok to bardzo szybki, momentami kilkudziesięcioprocentowy wzrost cen. Od września zaczyna się efekt bazy i dynamika wzrostu zaczyna maleć. Teraz z kolei mamy przyspieszające obniżki i dziś pierwszy raz sam nie wiem od kiedy ON jest tańszy niż rok temu o ponad 10%. Dokładnie o 10,16%. Kwiecień jeszcze się nie skończył, ale zapowiada nam się rekordowy spadek w ujęciu miesięcznym, co oczywiście przełoży się na mniejszą inflację.



Wydawało mi się, że inflacja zatrzyma się w maju-czerwcu gdzieś w okolicach 0,4% i deflacji jednak nie zobaczymy, ale jeśli paliwa dalej będą tanieć w takim tempie jak ostatnio, to kto wie. Może być ciekawie. Oczywiście pod warunkiem, że obniżki w hurcie zostaną uwzględnione w całości w detalu na stacjach benzynowych, czego sobie i państwu życzę. Podobnie jak życzę kolejnej obniżki stóp procentowych, którą obstawiam na czerwiec.

Nowy argument przeciw wchodzeniu do strefy euro



Ciemne siły antyunijne, które nie chcą zjednoczonej, w pełni zintegrowanej Europy znów pokazują swoje groźne oblicze. Tym razem próbują udowodnić, że Polska nie powinna wchodzić do unii bankowej, bo jej się to nie opłaca:



Chodzi o unię bankową, czyli nowy pomysł, aby wszystkie kraje strefy euro, a także ochotników z poza strefy ( ale z UE) objąć wspólnym, jednolitym, centralnym nadzorem bankowym. Ma tu uprościć reagowanie w sytuacji w której trzeba będzie jakieś duże unijne banki ratować z opresji. Z punktu widzenia samej Unii pożyteczny pomysł. Co ważne, wkrótce unia bankowa ma być elementem nieodłącznym strefy euro, czyli Polska wchodząc za kilka lat do strefy euro nie może nie wejść do unii bankowej. Tymczasem okazuje się, że dla nas będą to głównie koszty. Korzyści nie będzie, bo w Polsce nie ma banków uważanych przez Unię za superważne, czyli lepiej chronione pod unią bankową



No i jeszcze z tego samego źródła, bardzo ciekawa tabelka. Zestawienie krajów UE uszeregowanych według potencjalnych korzyści z unii bankowej.


Jak widać Polska jako duży kraj, będzie musiała płacić dużo, a z drugiej strony jako kraj z relatywnie niewielkimi bankami, nie będzie miała z tego żadnej potencjalnej korzyści. Gorzej wygląda to tylko dla Niemiec, które wprawdzie mają trzy duże banki, ale jako kraj największy muszą dopłacić do unii bankowej zdecydowanie największe ze wszystkich. No ale dla Niemców ponoszenie kosztów związanych z dalszą integracją strefy euro ma sens polityczny. Swoją drogą bardzo ładnie w tej tabelce widać jak bardzo skorzystałaby finansowo strefa euro, gdyby przystąpił do niej kraj tak duży jak Polska. Jak bardzo swoimi składkami odciążyłaby największych sojuszników Niemiec takich jak Finlandia, Holandia czy Słowacja. Algorytm podziału kosztów unii bankowej jest taki sam jak podział kosztów utrzymywania ECB, a więc stosowano by go także w przypadku jakichś kolejnych bailoutów w strefie euro. Wyraźnie widać, że Polska byłaby jednym z większych sponsorów takich akcji – większy udział w kapitale ECB mieliby tylko Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania. Oczywiście gdyby trzeba było ratować Włochów i Hiszpanów, to te kraje z puli sponsorów by wypadły, bylibyśmy więc wśród trzech największych sponsorów utrzymujących kraje południa. Warto o tym pamiętać.

A kto to w ogóle takie okropne i niewygodne rzeczy pisze ? Uwaga, niespodzianka. To… Biuro Analiz Sejmowych.

Polska na krawędzi katastrofy finansowej (wg sekretarza z KPRM)

Obserwowanie twórczości ministra finansów na twitterze prowadzi do wniosku, że bardzo przejmuje się on losem polskich obligacji:



Jak widać wpisy ministra są jakościowo różne, niektóre lepsze, niektóre gorsze, większość z nich moim zdaniem nie licuje z powagą urzędu ministra finansów (nigdy nie widziałem na twitterze żadnego innego ministra finansów zajaranego tak bardzo rentownościami obligacji), no ale nie ma w tym w sumie nic strasznego. Straszne natomiast jest to, że inny człowiek obozu rządzącego, pan Jasser Adam, dzisiaj chyba wszystko mu popsuł



Z tej opinii, przedstawionej przez sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (czyli nie byle kogo) wynika, że aktywa OFE są wirtualne, czyli jak rozumiem, nie są realne, czyli prawdziwe. Spróbujmy potraktować te oświadczenie poważnie, bo jego autor zapewne uważa się za poważnego człowieka (choć moim zdaniem niesłusznie). Ponad połowa aktywów OFE jest ulokowana w polskie obligacje. Do tej pory wydawało się, że to świetna inwestycja - bezpieczna, z niezłymi odsetkami i od pewnego czasu jeszcze lepszą stopą zwrotu, bo obligacje drożeją (o czym wiemy z twittów ministra Rostowskiego) , pozbawiona ryzyka walutowego. Teraz jednak okazuje się, że to tylko złudzenie, bo tak naprawdę te aktywa są nieprawdziwe. Możnaby pomyśleć, że rząd nie zamierza wywiązywać się ze swoich zobowiązań. Jeśli tak, to kroi się afera międzynarodowa, bo większość polskich obligacji jest w portfelach inwestorów zagranicznych.



Niestety ponad 100 mld PLN w polskich obligacjach ulokowały też polskie banki. Jeśli A.Jasser mówi prawdę, to te inwestycje też są warte zero. To z kolei oznacza, że polski sektor bankowy może mieć kłopoty. Także NBP tkwi w strasznym błędzie, bo jest gotowy udzielać krótkoterminowych pożyczek bankom pod zastaw polskich obligacji (wg Jassera wartych zero). Stoimy więc na progu finansowej katastrofy w państwie. Na dodatek wirtualna jest także pozostała część portfela OFE, czyli głównie akcje przedsiębiorstw, a do tego obligacje korporacyjne i samorządowe. Skoro akcje są wirtualne, to chyba znaczy, że te przedsiębiorstwa są nielegalne, albo zostaną wkrótce z mocy prawa rozwiązane. Może zostaną przekształcone w przedsiębiorstwa państwowe i kodeks spółek handlowych przestanie w nich obowiązywać ? Trudno tu jednoznacznie orzec, co miał na myśli sekretarz. Z obligacjami samorządowymi to raczej proste - czeka nas reforma samorządowa polegająca na likwidacji jednostek samorządu terytorialnego. Niesłychanie odważne posunięcie. Ale powody są oczywiste - samorządy bezczelnie nie chcą realizować zadań zakładanych im przez rząd, chociażby w zakresie edukacji. Są więc zapewne zdaniem rządu tak samo zbędne, kosztowne i szkodliwe jak OFE.
Jednego tylko nie rozumiem zupełnie. Wprawdzie niewielki, ale jednak, udział w aktywach OFE ma gotówka. Polskie złote. Wg pana sekretarza to też jest wirtualne/nieprawdziwe. Czy to oznacza, że mamy nieprawdziwą walutę ? Obawiam się, że pan sekretarz Jasser właśnie obwieścił światu że jesteśmy jako kraj w kompletnej finansowej dupie.

No chyba, że sekretarz kłamie.

VAT: mijamy dołek

Wpływy budżetowe z podatku VAT w marcu były o 12% wyższe niż w marcu 2012. To pierwszy miesiąc ze wzrostem w tym roku i dopiero trzeci wzrostowy miesiąc w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Szukający z utęsknieniem światełka w tunelu mogą nieśmiało sugerować, że je znaleźli. Na wykresie wpływów skumulowanych za wcześniejsze 12 miesięcy zrobił się mały ząbek w górę:



Pesymiści mogą wskazywać, że po pierwsze to podskok z poziomu rekordowo niskiego, a po drugie podobny ząbek mieliśmy pod koniec ubiegłego roku i okazało się, że nic się nie okazało, więc podobnie może być i teraz.

W miarę udany budżetowo marzec nie zmienił niestety koszmarnego obrazu całego pierwszego kwartału, w którym wpływy z VAT spadły o ponad 16% rdr.



Jak widać, tak głębokiego spadku nie mieliśmy nawet na początku 2009, na początku światowego kryzysu finansowego. Z drugiej strony, po kwartale ze spadkiem o 16% trudno oczekiwać kolejnego, jeszcze gorszego. Nieśmiało więc obstawiam, że mijamy dołek.

Likwidacji OFE nie będzie

Trochę mnie bawi, a trochę zadziwia medialna panika w sprawie OFE. Odnoszę wrażenie, że wszyscy sa przekonani, że rząd chce OFE zlikwidować, pieniądze zabrać do budżetu i tylko kombinuje jak i kiedy to przeforsować. Wydaje mi się, że to obawy przesadzone, bo rząd nie ma obecnie ani takiej potrzeby, ani nie ugra na tym nic politycznie. Jak wiadomo, w każdej zbrodni musi być motyw, a tutaj akurat ja przynajmniej żadnego sensownego motywu nie widzę.

Mój osobisty pogląd na temat systemu emerytalnego wyraziłem rok temu przy okazji wydłużania wieku emerytalnego i jest to pogląd do dziś aktualny - jedynym wiarygodnym zabezpieczeniem na starość są oszczędności, o które trzeba dbać osobiście. Emerytury państwowe będą dziadowskie, niezależnie od systemu. Inną sprawą, która budzi także i moje emocje jest styl, w jakim ministerstwo finansów walczy z OFE. Styl, który kojarzy mi się z Władysławem Gomułką, beznadziejnie buracki, manipulujący faktami, robiący z ludzi idiotów. To przez ten styl można łatwo odnieść wrażenie, że Rostowski chce nas po prostu okraść, bo jest złym człowiekiem i jego życiową misją jest działanie na szkodę obywateli. Naprawdę można odnieść takie wrażenie i mimo, że to tylko wrażenie, to jednak bardzo to utrudnia pozostawanie na gruncie wyłącznie merytorycznym, na którym bardzo możliwe, że rząd ma rację i faktycznie od strony makroekonomicznej piękny system emerytur kapitałowych nie spina się finansowo i nie działa tak jak miał działać. Z tym, że warto pamiętać, że on nie działa dlatego, że politycy SLD, PSL, PiS, Samoobrony, LPR i PO przez 10 lat nie dokończyli tego, co było konieczne do tego, aby system działał dobrze. Na przykład nie powołali do życia zakładów emerytalnych, które miały zajmować się wypłacaniem emerytur wypracowanych przez OFE. Dlatego teraz główny problem polega na tym, że nikt nie wie jak tę kasę wypłacać i trzeba szybko uszyć coś na kolanie. Nikt też nie poradził sobie z szerokimi przywilejami emerytalnymi dla wąskich grup zawodowych, co w systemie generuje prawie takie same koszty co OFE. Ale żeby tamte koszty ściąć potrzeba odwagi politycznej. Sugerowanie, że główny problem systemu to na przykład opłaty pobierane przez OFE, zarobki członków zarządu, czy polityka inwestycyjna OFE to jakaś kompletna żenada. 

Ale to wszystko nie oznacza, że rząd teraz OFE zlikwiduje w stylu węgierskim. Po pierwsze nie ma takiej potrzeby finansowej, bo nie jesteśmy tak jak parę lat temu z długiem publicznym pod ścianą a raczej pod progiem 55% PKB. Jak gospodarka nie ruszy, to może będziemy tam znowu w 2014, ale teraz nie jesteśmy. Po drugie rząd nie ma już takiego poparcia jak 2 lata temu i tym razem premier będzie zapewne znacznie mniej chętny rozwiązaniom radykalnym. Moim zdaniem doczekamy się więc rozwiązania pośredniego.

Wydaje mi się, że najcięższy wymiar kary dla OFE to będzie wstrzymanie dopływu składek. Teraz są one poważnie okrojone, ale mają powoli, z roku na rok z powrotem rosnąć. Obstawiam, że rząd odwoła, albo opóźni tempo ponownego wzrostu części składki emerytalnej płynącej do OFE. Jeśli sytuacja gospodarcza będzie gorsza, to możliwe, że cała część składki pójdzie do ZUS i tak będzie aż do odwołania. Czyli w OFE będzie to, co napłynęło tam wcześniej i już nic więcej. Czyli aktywa OFE zostaną nie ruszone, będzie tam nadal to co jest obecnie, czyli ponad 200 mld PLN. Po prostu ucięty zostanie dopływ nowej kasy. To da wymierne oszczędności budżetowe, moim zdaniem wystarczające aby ponownie obronić się przed progiem 55% PKB.

Jeśli komuś w rządzie będzie się chciało, to być może powstanie jakiś bardziej skomplikowany system zakładający, że jak się sytuacja polepszy, to będzie można przywrócić strumień kasy do OFE. Możnaby to uzależnić od tempa wzrostu PKB, albo jakiegoś innego wskaźnika/algorytmu ze wskaźnikami. Ale też można by to uzależnić od decyzji premiera. Byłoby to wspaniałe narzędzie na kampanię wyborczą. Wstrzymujemy kasę do OFE od stycznia 2014, ludność się burzy, po miesiącu zapomina o sprawie, mija rok, zbliżają się wybory i nagle łaskawy premier ogłasza, że dzięki OFE możemy być bogatsi na starość i znów kieruje tam np. 1% składki emerytalnej. Albo jeszcze inaczej: obiecuje, że zrobi tak, jak wygra wybory :)

To moim zdaniem kluczowy argument przeciwko całkowitej likwidacji OFE. Nie ma sensu likwidować czegoś, co może być bardzo wygodnym instrumentem w politycznej walce wyborczej.

Wejdź, przeczytaj i zaniż PKB

Czytacie to i zaniżacie PKB. Chociaż tak właściwie to ja go zaniżam, bo nawet nie próbuje brać za czytanie tego bloga pieniędzy. Gdybym brał, to wchodziłoby to do PKB. A tak, to z punktu widzenia gospodarki narodowej ten blog nie istnieje, co oczywiście nie stanowi żadnego problemu, ale jeśli tak samo dzieje się z prawie całym internetem, to zaczyna to być sprawa wymierna ekonomicznie. Są już ludzie, którzy zaczynają zauważać ten problem

PKB to najważniejszy wskaźnik ekonomiczny, którym posługują się wszyscy politycy, mierzy się nim najróżniejsze rzeczy, wylicza różne wskaźniki pochodne, waloryzacje, itd, czyli PKB ma duży wpływ na nasze życie. Jak nie rośnie to się boimy recesji, a jak rośnie szybko, to wpadamy w szał zakupów na kredyt na fali hurraoptymizmu. PKB liczy się tak samo od wielu lat. PKB to "produkt" czyli jak sama nazwa wskazuje liczy się w nim produkcję. W miarę możliwości produkcję wszystkiego. Produkcja przemysłowa, budowlana, "produkcja" usług także. Kluczowe jest to, że to zawsze jest produkcja sprzedana i wyceniona. Zawsze jest transakcja, jest cena. W związku z tym coś, co jest za darmo, nie wchodzi do PKB.

A teraz pomyśl ile rzeczy dostajesz za darmo w internecie. Ile czasu dziennie spędzasz na Facebooku czy Twitterze nie płacąc za to nikomu. Albo ile kiedyś wydawałeś pieniędzy rocznie na płyty, ale ile teraz kosztuje abonament na Spotify. Albo ile kiedyś kosztowały 36zdjęciowe filmy do aparatu fotograficznego i albumy do zdjęć, a ile teraz kosztuje korzystanie z Picasy, czy Instagramu. Nie wydajesz pieniędzy, a z drugiej strony dostajesz coś co ma przecież dużą wartość. A blogi ? Czy treść na nich zawarta ma jakąś wartość ? Na pewno ma, skoro ludzie je czytają. Tyle, że to najczęściej wartość niezmonetyzowana. Ale to nie oznacza, że z drugiej strony nie pojawia się realna korzyść. Ja na przykłam korzystam ogromnie na tym, że codziennie jestem na twitterze, gdzie czytam rzeczy ważne, albo na facebooku, gdzie czytam rzeczy nieważne (ale to też ma dla mnie wartość, jak każda dobra rozrywka) Nie chodzi mi tu o monetyzacje dla właścicieli tych stron - Facebook przecież zarabia coraz więcej. Chodzi o to, że co roku coraz więcej ludzi dostaje coraz więcej rzeczy, treści, usług w internecie za darmo. W jakiś tam sposób się więc wzbogaca, zaspokaja jakieś potrzeby, a jednocześnie z punktu widzenia PKB to nie istnieje. Dlatego z roku na rok PKB staje się wskaźnikiem coraz bardziej bezsensownym.

Twórcy PKB domyślnie założyli, że jak coś ma wartość, to ludzie będą to sprzedawać innym za pieniądze. W internecie ludzie dzielą się wartościowymi rzeczami za darmo. Gdyby to umieć jakoś uwzględnić i wyliczyć, może by się okazało, że w ostatnich latach świat rozwijał się znacznie szybciej niż wszystkim się wydaje.