Bardzo ciekawie wygląda sytuacja na rynku pracy w
cokwartalnym badaniu aktywności ekonomicznej ludności (BAEL). Bezrobocie
rośnie, ale liczba pracujących też rośnie. Maleje natomiast liczba tak zwanych biernych
zawodowo. Bezrobotny od biernego różni się tym, że bezrobotny nie ma pracy, ale
jej szuka, a bierny nie ma pracy i jej nie szuka. W metodologii GUS na biernych
składają się przede wszystkim dwie duże grupy: emeryci i studenci. Do tego
dochodzą chorzy, tzw panie domu (albo panowie) i oczywiście zniechęceni – czyli ci, którzy już
nie wierzą w to, że można legalnie dostać jakąkolwiek pracę.
Wg BAEL stopa bezrobocia na koniec 2012 wyniosła 10,1% (w
comiesięcznych danych Urzędów Pracy to było 13,4%). Rok temu to było 9,7%, a
dwa lata temu 9,3%. Trend jest więc ten sam, co w danych miesięcznych. Różnica
w poziomie polega na tym, że dane comiesięczne to po prostu zarejestrowani
bezrobotni. Wiadomo, że część z nich pracuje na czarno, a rejestruje się w
urzędzie tylko po to, żeby mieć dostęp do lekarza z NFZ. BAEL to badania
ankietowe, zdecydowanie bardziej szczegółowe i precyzyjne, przez co ciekawsze
(choć oczywiście nie można wykluczyć, że ankietowani mogą kłamać).
W ciągu ostatniego roku wg BAEL liczba pracujących wzrosła z
15,607 mln do 15,636 mln – czyli o 29 tysięcy. Liczba bezrobotnych w tym czasie
wzrosła z 1,682 mln do 1,757 mln – czyli o 75 tysięcy. A liczba biernych
zawodowo spadła z 13,729 mln do 13,656 mln. Czyli spadła o 73 tysiące. Można by
to zinterpretować tak, że nowi bezrobotni to prawie w całości dawni bierni
zawodowo. Tu mamy spadek o 73 tys. a tu wzrost o 75 tys. To by oznaczało, że
część biernych w 2012 nagle stała się aktywna. Ciekawe dlaczego ? Nasuwają mi
się hipotezy, które się nie wykluczają, mogą więc być prawdziwe jednocześnie. Z
danych wynika, że największy spadek biernych zawodowo jest w grupie, która
tłumaczy bierność nauką i uzupełnianiem kwalifikacji
To spadek o ponad 100 tysięcy osób w ciągu roku. Pierwsze
skojarzenie – studenci. Zostają absolwentami i od razu po uczelni zostają
bezrobotnymi. Ale to chyba nie o to chodzi, bo liczba biernych z wyższym
wykształceniem rośnie, a nie spada. Spada natomiast liczba biernych z
wykształceniem podstawowym, niepełnym podstawowym i gimnazjalnym
Czyli wygląda to tak, jakby nagle uaktywniła nam się zawodowo
najgorzej wykształcona część społeczeństwa, której wcześniej nie było na rynku
pracy. Gdzie byli ? Moim zdaniem w trzech miejscach. Po pierwsze myli garnki za
granicą. Po drugie pracowali na budowach na czarno bez zabezpieczenia, po
trzecie kradli fury itp. Trzy różne miejsca: strefa euro, szara strefa i
przestępczość zorganizowana. Miejsca, w których być może do tej pory jakoś
biznes się kręcił, ale teraz przestał. Najłatwiej to ocenić w przypadku strefy
euro. Tam recesja jest ewidentna i zapewne powoduje to, że część rodaków traci
tam zajęcie i postanawia powrócić do kraju zasilając rzesze bezrobotnych.
Szara strefa z budowlance. Myślę, że skoro oficjalna branża
budowlana przeżywa najgłębszy kryzys od lat, to ci, którzy robią w niej na
czarno też to czują. To może oznaczać że zapaść budowlanki nie skutkuje coraz
większą ucieczką w szarą strefę, ale raczej cięciem równo wszystkiego. Zwalniać
trzeba i pracowników oficjalnych i nieoficjalnych. Bo przyczyną zapaści nie są
zbyt duże koszty pracy, przed którymi można uciec w szarą strefę, ale
wstrzymanie inwestycji na rynku, czyli też zanik popytu na pracę.
No i jeszcze hipoteza mafijno-przestępcza. Nie chciałbym
urazić nikogo uczciwego, a jednocześnie z wykształceniem podstawowym niepełnym,
albo gimnazjalnym, ale ta grupa, (dodatkowo w wieku 16-25) jakoś koresponduje mi
z osobami zatrudnionymi przez różnego rodzaju lokalne mafie. Taka mafia to też
biznes, tyle że nielegalny, czyli bardziej ryzykowny, czyli z wyższymi kosztami
finansowania, zapewne szybciej czujący więc wahania koniunktury na rynku. Popyt na rzeczy pochodzące z kradzieży i rozbojów w czasach spowolnienia zapewne jest mniejszy, podobnie jak maleje popyt na rzeczy w sklepach. Możliwe,
że strzelam kulą w płot, ale robię to dlatego, że czytałem kiedyś, że łączono krwawe
zamieszki w Londynie połączone z plądrowaniem i paleniem sklepów sprzed kilkudziesięciu
miesięcy z falą zwolnień najniżej postawionych w hierarchii „żołnierzy” z
miejscowych gangów, które po prostu musiały ciąć koszty, tak jak normalne
firmy. Potem dawni początkujący gangsterzy bez zajęcia zmawiali się w
kilkunastu i robili to co potrafili, czyli dużo dymu i rabunki sklepów. Być
może dzisiaj w Polsce w momencie solidnego spowolnienia gospodarczego polskie
lokalne gangi też muszą zwalniać część załogi i może to też się zaczyna odbijać
na statystykach rynku pracy. To hipoteza absolutnie niepotwierdzona, ale też
dla mnie najciekawsza.
1 komentarz:
http://insect28.canariblogs.com/-8071819
Prześlij komentarz