Ostatni piątek był jednym z najciekawszych dni na giełdach w ostatnich latach. Byliśmy dzień po posiedzeniu ECB i konferencji Draghiego. Początkowa reakcja rynku na jego słowa była bardzo negatywna, w czwartek mieliśmy spadki. W piątek sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Rozpoczęte w piątek wzrosty trwają do dziś.
Co się stało ? Draghi w czwartek powiedział kilka bardzo konkretnych rzeczy, ale nie było żadnej natychmiastowej decyzji, więc pierwsza reakcją było rozczarowanie, dopiero potem przyszła refleksja w nieco szerszym kontekście. Otóż rynek doszedł do wniosku, że mamy do czynienia wprawdzie tylko z zapowiedzią, ale z zapowiedzią bardzo stanowczą, dość precyzyjną i co najważniejsze – oznaczającą koniec niemieckiej hegemonii w strefie euro.
Wzrosty które obserwujemy to moim zdaniem dyskontowanie przez rynek scenarusza utraty przez Niemców decydującego głosu w Europie. Głosu, który rynkom od dawna bardzo się nie podoba.
Draghi zapowiedział wprost interwencje na rynku obligacji. Wprawdzie powiedział że ona nastąpi dopiero po tym jak państwa o to poproszą, ale to przecież nie jest jakaś skomplikowana i trudna do wyobrażenia procedura. Draghi nie mówi tego, żeby sytuację zagmatwać. Co więcej, dodaje, że interwencja będzie dotyczyć papierów krótkoterminowych, czyli brzmi tak, jakby oni mieli to wszystko już przygotowane. Już wiedzą jak to będą robić. Ponadto Draghi na konferencji otwartym tekstem mówił o tym, że wszyscy to popierają, a jedynym, który się sprzeciwia jest Weidmann, szef Bundesbanku. Takie wskazanie po nazwisku Niemca to kolejny dowód na to, że Draghi się ich nie boi. A skoro ECB już się ich nie boi, to inni też mogą się przestać ich bać.
Do tego te intrygujące słowa Draghiego o de-euroizacji na rynku pieniężnym i że to koniecznie trzeba naprawić. Takich rzeczy nie da się naprawić bez jakiejś naprawdę dużej interwencji. Na tyle dużej, żeby mogła na trwałe zmienić przekonania inwestorów. Żeby uwierzyli, że ECB przestał dbać tylko o inflację, a zaczął dbać także o stabilność całego systemu finansowego i że Niemcy nie są w stanie tego dłużej blokować.
Dodatkowo zachęcające jest to, że ze strony niemieckiej praktycznie nie ma sprzeciwu ze strony polityków. Protestuje Bundesbank, ale niezbyt głośno, no i dramatyzują szmatławce, ale to raczej nieistotne, podobnie jak próby ugrania czegoś na temacie podejmowane przez polityków FDP, czy bawarskiej CSU. Schaeuble siedzi cicho i to się liczy. Merkel jest na urlopie, ale przecież gdyby chciała, to by i z urlopu mogła próbowac poustawiać wszystkich do kąta. To daje podstawy do snucia hipotez, że Bundesbank na arenie europejskiej stracił poparcie swojego rządu i został ze swoją inflacyjną obsesją sam.
Jak do tego doszło ? Moim zdaniem to efekt dwóch zdarzeń politycznych – po pierwsze wymiany Sarkoziego na Hollanda. Sarkozy był wprawdzie dość śmiesznym pajacem, ale jednak dawał poczucie, że rządy Bundesbanku to nie jest dyktatura jednego państwa, tylko jakaś tam „polityka europejska”. Hollande oczywiście nie daje Niemcom żadnego alibi. Po drugie mieliśmy ostatnio do czynienia z niesamowitą polityczną emancypacją Mario Montiego, który absolutnie nie zamierza posłusznie przyjmować wszystkich uwag z Frankfurtu. Włochy to nie Grecja, zarówno pod względem gospodarczym, jak i politycznym.
Kto został w obozie niemieckim ? Na pewno Finlandia i Holandia. Zapewne Luksemburg, zapewne Austria i Słowacja, może Belgia. Słowenia chyba już nie, bo sama przez niemiecki dogmat za chwile będzie potrzebować pomocy. Na pewno nie Grecja, nie Włochy, nie Francja, nie Hiszpania, nie Portugalia, nie Irlandia. Cypr i Malta też pewnie nie. Wczoraj nawet szef banku Estonii, którą jako państwo północne, bliskie Finlandii, możnaby podejrzewać o trzymanie strony Niemiec, powiedział, że ECB jak będzie robić interwencje, to powinien ją zrobić na dużą skalę.
Być może Niemców niedługo opuszczą także Holendrzy, tam 12 września odbędą się wybory, po których coś do powiedzenia mogą mieć siły antyunijne. Tego samego 12 września niemiecki Trybunał Konstytucyjny powinien ogłosić, że niemiecki wkład do europejskiego funduszu ratunkowego ESM nie łamie niemieckiej konstytucji (nikt w Niemczech nie wyobraża sobie innego werdyktu). ECB prawdopodobnie zaczeka z intwerwencjami na ten własnie werdykt. Rynek też zaczeka, to już raptem tylko nieco ponad miesiąc.
Niemcy ewidentnie nie kontrolują już planów ECB i to moim zdaniem jest przyczyna poprawy nastrojów na rynkach. To, czy interwencje ECB poprawią sytuacje w Europie to już zupełnie inna historia. Wiadomo jednak, że metody niemieckie jej nie poprawiały, więc samo odejście od nich jest powodem do zadowolenia.Moim zdaniem to czynnik wazniejszy niż kolejne lepsze, lub gorsze dane makro. Siłę oddziaływania tego czynnika może zmienić tylko Merkel powracając do twardego tonu, albo sam Draghi próbując rozmydlić coś, co sam zapowiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz