To miał być dzień Angeli i Nicolasa. Ale nie był.

Wydawało się, że tym razem naprawde coś się zaczyna zmieniać, że tym razem faktycznie może coś się z tą Unią zacznie dziać. Rynki napędzaną tą nadzieją idą w górę od ponad tygodnia. Sarkozy i Merkel w zapowiedzianym wcześniej momencie wychodzą i mówią to co rynki ( a także zapewne główny rozgrywający, czyli ECB ) chciały usłyszeć. Ma być ściślejsza kontrola wydatków rządowych, nigdy więcej redukcji długów ( tak jak w przypadku Grecji ) i ma być szybkie tempo, bo można to załatwić porozumieniem międzyrządowym w ramach strefy euro bez zmiany traktatu unijnego ( choć oczywiście traktat też ma być zmieniony, ale to ma się rozumieć troche później, bo trzeba to będzie ratyfikować ) . Euroobligacji nie bedzie, ale i tak te zapowiedzi to było coś. Wszystko było super, wszyscy czekali na obniżkę stóp w ECB w najbliższy czwartek ( albo może nawet coś więcej ze strony ECB ), rynki rosły, aż tu nagle
Financial Times napisał o 19:30, że Standard & Poors wpisze na listę creditwatch negative wszystkie sześć europejskich państw z najwyższym ratingiem AAA. Czyli Luksemburg, Austrię, Holandię, Finlandię, oraz Francję i Niemcy.


Po 21:00 pojawiły się nieoficjalne doniesienia, że S&P robi to nie tylko z wymienioną szóstką, ale ze wszystkimi państwami strefy euro. Cała siedemnastka leci na creditwatch negative. To znaczy, że wszystkie te państwa mogą mieć obniżony rating w ciągu 90 dni. Czyli do 4 marca.

I co z tego ? Jeśli w strefie euro nie będzie ani jednego państwa z najwyższym ratingiem, to takiego ratingu nie będzie też mieć fundusz ratunkowy EFSF. Oznacza to też, że gwarancje wystawiane przez ten fundusz emisjom obligacji państw strefy euro będą mniej warte. Czyli jeden z istotnych elementów planu ratowania strefy euro staje się czystą fikcją. Wcześniej była masa głosów, że EFSF i tak nie wypali, ale można było to jakoś jeszcze modyfikować, posiłkować się Międzynarodowym Funduszem Walutowym itd. Teraz EFSF kompletnie traci sens. Nie ma żadnego pomysłu czym go zastąpić,a  to wszystko dzieje się na 3 dni przed unijnym szczytem, który miał wszystko zmienić, podjąć decyzje i uratować strefę euro.

Z drugiej strony taka cegła z jasnego nieba powoduje spadek indeksu S&P500 ledwie o 16 punktów ( czyli 1,3% od dzisiejszego maksimum ), a wykres pozostaje ponad przebitą pare dni temu linią trendu spadkowego. Czyli tendencja wzrostowa wcale nie została przekreślona


Widziałem już komentarze, że taki ruch ze strony S&P umocni tylko pozycję A.Merkel, bo wszyscy politycy w strefie euro wpadną w popłoch i potulnie zgodzą się na to, co proponuje najbogatszy kraj. Gdyby ruch agnecji wywołał zamieszanie na rynkach europejskich, to z kolei może przekonać Europejski Bank Centralny do oczekiwanej od dawna interwencji na naprawdę dużą skalę. Czyli im gorzej tym lepiej, jak teraz spadniemy, to potem, już za chwilę, znowu urośniemy.

Jeśli takie myślenie na rynku przeważy to w efekcie giełdowe indeksy mogą obronić się przed spadkiem. A jeśli się obronią, to będzie to znaczyło, że rynek zdyskontował już wszystko, najgorsze ma już za sobą i teraz może rosnąć. Jeśli nawet taki cios nie zwali go z nóg, to znaczy, że tym razem jest naprawdę mocny. Ale o tym przekonamy się dopiero jutro. Amerykanie dziś się jako tako obronili, Europejczycy jutro będą mieli trudniej, bo to przecież o nich samych chodzi.

Brak komentarzy: