O losie Grecji zdecydują audytorzy i agencje ratingowe


W lipcu i sierpniu Grecja ma zapłacić 12,8 mld EUR. Pierwsza płatność jest 15 lipca. Wtedy trzeba wykupić półroczne bony skarbowe za 2,4 mld EUR. Tydzień później trzymiesięczne bony skarbowe za 2 mld EUR. W sierpniu trzeba zapłacić 5,9 mld EUR za obligacje pięcioletnie i 2,5 mld EUR za kolejne serie bonów skarbowych.

Grecja nie ma i do 15 lipca nie będzie mieć takich pieniędzy. Do tego czasu dostanie je od Unii, ale ta nie chce wyjść na forum publicznym na kompletną idiotkę i stara się stawiać jakieś warunki. Stara się też mieć współtowarzysza w niedoli. Od kilku dni trwa urabianie banków francuskich, niemieckich i hiszpańskich, aby wzięły na siebie część strat.

Plan jest taki zmyślny i długoterminowy. Za wszystkie obligacje, które Grecja powinna wykupić z rynku od teraz do 2014 banki dostaną tylko 30% tego co im się należy. Pozostałe 70% dostaną tylko na papierze ( to bardzo podobny myk do tego jaki u nas Tusk zrobił z OFE i zamianą części naszej gotówki na wirtualne zapisy w ZUS, które niby staną się gotówką hen hen kiedyś tam )W przypadku Grecji banki zachodnie mają dobrowolnie zgodzić się na to, że sporą część pieniędzy, które im się należą przeznaczają na kolejne, nowe, greckie obligacje. Oczywiście w takiej sytuacji nie byłoby sensu robić żadnych przelewów, po prostu banki sobie dopiszą na rachunkach, że mają te nowe greckie obligacje, które są warte ileś tam. Ale jest obawa, że rynek przestraszy się tego, że greckich, uznawanych za śmieciowe, obligacji banki mają coraz więcej, a nie coraz mniej. Aby więc nie drażnić giełdowego rekina unijni geniusze wymyślili, że powstanie specjalna spółka. Zachodnie banki dostaną akcje tej spółki. Natomiast greckie obligacje będą w posiadaniu tej spółki. Od strony banku będzie to wyglądać tak, jakby obligacje Grecji zniknęły, a na ich miejsce pojawiły się jakieś tam akcje jakiejś tam spółki. W ten sposób ma być  zaksięgowanych 50% należnych bankom pieniędzy z Grecji. Pozostaje ostatnie 20%. Tu jest jeszcze ciekawiej, bo te 20% banki mają otrzymać pod postacią udziałów w jakimś superbezpiecznym funduszu, który ma mieć najwyższe światowe ratingi.  Aby taki rating uzyskać aktywa takiego funduszu oczywiście nie mogą się składać tylko, a nawet nie przede wszystkim z greckich obligacji. Będzie to zapewne paczka złożona z aktywów śmieciowych ( greckich ) i wartościowych. Pytanie brzmi, skąd wziąć te wartościowe. Adam Dakowicz z Agio Funds TFI powiedział mi dziś, że najlepiej byłoby wstawić tam obligacje szwajcarskie, bo są wysoko wyceniane, a przy okazji osłabiłoby to franka szwajcarskiego J Ale tak na serio odpowiedź na pytanie co ma być w tym funduszu będzie bardzo istotna dla tymczasowego zatuszowania problemu greckiego. Jeszcze istotniejsza będzie opinia samych agencji ratingowych o tym, czy są w stanie dać takiemu funduszowi najwyższe ratingi.

Ale najistotniejszy problem dotyczy moim zdaniem tej 50-procentowej części dealu. A dokładnie tego, jak banki będą to księgować. Na razie banki same jeszcze nie wiedzą. Jeśli się okaże, że audytorzy uznają że trzeba to wyceniać rynkowo, bo inaczej będzie to zbyt wielka ściema, to cały plan runie. Banki będą musiały utworzyć rezerwy na raczej nieuchronną utratę wartości przez te wątpliwe papiery, zaksięgować straty, efektem ubocznym konieczności pokrywania tych strat będzie popłoch na rynku, co nieuchronnie uderzy w Portugalie, Irlandie i zapewne Hiszpanię. W ten sposób możemy doczekać się już czwartego po Grecji, Irlandii i Portugalii unijnego bankruta, który straci możliwość samodzielnego regulowania swoich zobowiązań. A to już będzie bardzo duża sprawa, bo Hiszpania to duża gospodarka.

Popłoch zresztą może stać się faktem nawet szybciej jeśli agencje ratingowe ogłoszą, że dla nich ten dziwny unijny deal z greckim długiem to po prostu zakamuflowane, ale jednak, bankructwo Grecji. Wszystkie agencje zapowiedziały, że tak właśnie zrobią. Mogą to zrobić już w dniu, w którym oficjalnie ogłosi się, że część wierzycieli Grecji zgadza się, aby ta zapłaciła im w prawdziwych pieniądzach tylko 30% należnej sumy. Mam wrażenie, że dziś wszyscy w Unii, w Grecji i na rynku udają, że tego nie słyszeli.

To wszystko oznacza, że tak naprawdę środowo-czwartkowe głosowania w Grecji niczego nie przesądzą. Mogą odsunąć katastrofę może ledwie o kilka-kilkanaście dni. Ryzyko nie zmaleje. Ostatni głos będzie należeć do agencji ratingowych i renomowanych audytorów. I bardzo dobrze, bo jeśli mam wybierać czy wolę bankructwo Grecji, czy to, że świat finansów stanie na głowie, to zdecydowanie jako mniejsze zło wolę wybrać to pierwsze.   

1 komentarz:

wtorek pisze...

http://e-gielda.blogspot.com/2011/07/czy-powinny-istniec-agencje-ratingowe.html